Turcja z Premio Travel (Bon Prix): Turcja 8 dni Wycieczka Objazdowa Likia: Antalya-Myra-Dalyan-Efez-Pamukkale - opinie, relacja, zdjęcia, film

Turcja z Premio Travel Bon Prix: Turcja 8 dni Wycieczka Objazdowa Likia: Antalya-Myra-Dalyan-Efez-Pamukkale

  [kontakt do autora @ e-mail]

Materiał kręcony kamerą Sony HDR-CX106, składany w programie Cyberlink PowerDirector 10

Premio Travel - Antalya-Myra-Dalyan-Efez-Pamukkale  Mapka Turcji
Mapka poglądowa naszej wycieczki [kliknij, aby powiększyć]

Wstęp

Z przyjemnością oddaję w Wasze ręce moją relację z 8-dniowej podróży po Turcji zaoferowanej przez Premio Travel. Postaram się zrelacjonować ów trip, zwracając uwagę na kilka szczegółów, o które zabiegałem przed podróżą, wertując fora internetowe i inne relacje, a na które odpowiedzi nie udało mi się uzyskać, bądź były one lakonicznie opisane. Nie będę pisał o tym, co jest znane, a głównie opiszę te kwestie, które rzadko były dotąd poruszane. Wszelkie odczucia są subiektywne i w głównej mierze oparte na własnych doświadczeniach, ale też częściowo w porozumieniu z innymi uczestnikami imprezy turystycznej. Relacja stanowi niejako spoiler, więc z góry uprzedzam, że całość wycieczki po przeczytaniu moich wrażeń, będzie dogłębnie znana :-) Jednak nie do końca tak będzie, gdyż program wycieczki nie pokrył się z tym, co oferowała ulotka reklamowa - hotele były zupełnie inne o zróżnicowanym standardzie.

Na wycieczkę wybrałem się sam, aby odbyć reset wewnętrzny, być prowadzonym za rączkę jak dziecko, niczym się nie przejmować, aktywnie zwiedzać, doświadczyć wielu wrażeń z pobytu w nowym kraju oraz... znaczy, to wszystko :) Wylot miałem z Warszawy, całość opłat początkowych przed wyjazdem zamknęła się w kwocie 1720zł (wariant HB). Jedziemy/Lecimy!

Dzień pierwszy = wylot, późny posiłek i spanie

Nadszedł 8 października 2011 roku, a więc czas by zjawić się na lotnisku Chopina w Stolicy, gdzie o 19.25 planowo powinien odlecieć Airbus tureckich linii lotniczych do Antalyi. W dużym holu lotniska w tym dniu panowała pustka, jednak nagle przy paru bramkach wyłoniła się pooookaźna grupa ludzi, głównie w starszym wieku - no cóż, trzeba było się tego spodziewać, w końcu klientami magazynów wysyłkowych typu BonPrix, są głównie mniej lub bardziej dojrzałe Panie (które na wycieczkę zabierają swoich mężów, koleżanki, etc,), więc ja podbierając Mamie owo 'zaproszenie na wycieczkę' wydane przez firmę Bon Prix, byłem siłą rzeczy w mniejszości. Oczywiście z góry obwieszczam, że takie audytorium wycieczkowe w niczym nie przeszkadza w zwiedzaniu, a wręcz powinno pomóc, gdyż 'co innego' mogło by rozpraszać uwagę ;-) Z kolei dojrzali turyści są zdyscyplinowani, wymagający i mający sporą wiedzę. A to, że czasem strzelą jakąś gafę, może dodać tylko uroku...

Turyści w oczekiwaniu na upragniony lot Po potwierdzeniu obecności u przedstawiciela PremioTravel, należy odczekać kilkadziesiąt minut w kolejce do oddelegowania bagażu pokładowego i otrzymania karty - tudzież pokładowej. Do lotu odprawił się komplet około 180 turystów, oczekujących na Airbusa A321 cechujący się układem miejsc w dwóch rzędach po trzy siedzenia. Następne czynności (paszporty, bramka bezpieczeństwa) idą już gładko, i grupa ustawia się do wyznaczonego gate'a. Już prawie boarding ma się zacząć, a tu następuje szybka zmiana bramki, grupa grzecznie przenosi się więc na swoje miejsce - mamy lekkie opóźnienie startu. Oczekując grzecznie przy bramce widzimy w górnym korytarzu jak wcześniejsza grupa PremioTravel przybyła szczęśliwie do Kraju i ładnymi gestami dzieli się z nami wrażeniami (machanie łapkami plus wyciągnięty kciuk do góry rokuje pozytywnie) - tym samym poprzedni turnus daje znak, że będzie 'Goood Fun'. Cieszymy się, i dalej grzecznie oczekujemy na wejście do samolotu. Małe opóźnienie nie było problemem, w końcu i tak dolatujemy późno do Turcji więc godzina, w te czy we w te nie robi większej różnicy. Wreszcie 'gate open' i sprawnie, gęsiego w dwóch rzędach wpuszczani jesteśmy do rękawa, którym przyjemnie wchodzimy na pokład naszego żelaznego ptaka. Tam nas witają urocze stewardessy, Turczynki, gdyż lot odbywa się charterem linii OnurAir. Na pokładzie króluje więc język turecki i angielski. Czekamy na posiłek, w końcu leci się około 2 godzin 30 minut i warto coś małego spożyć. Gratis otrzymujemy jedynie cukiereczek i zwilżoną chusteczkę. Na napoje, kanapki trzeba wyściubić od 3 Euro wzwyż za sztukę. Alkohol (whisky) - jak wspominał jeden pasażer, lepiej kupić w Big Bottle, gdyż te małe buteleczki/małpki się nie kalkulują. Tak więc, aby nam nie burczało w brzuchu, trzeba zapłacić za posiłek, bądź posilić się własnym sumptem.

Darmowy posiłek na pokładzie OnurAir Lecimy na wysokości około 9400 metrów, na zewnątrz -48 stopni C°, a prędkość lotu o około 750 km/h. Po dość sporych turbulencjach, z dużym bólem w uszach (to oczywiście subiektywnie każdy odczuwa) docieramy przed północą już lokalnego czasu (czas w Turcji to GMT+3, czyli +1 godzina względem naszej strefy) do Antalyi. Tam wpierw idziemy z mańki ustawić się w kolejkę do zakupu wizy (samodzielnie, 15E lub 20$), następnie znudzony Turek podbije nam stemplem wizę w paszporcie. Następnie idziemy po odbiór bagażu i wychodzimy z lotniska - tam czeka miła Pani z logo Premio i kieruje do odpowiednich bramek. Tam na stanowisku czeka kolejna miła Pani ze znanej już firmy i podaje info, do którego autokaru zostaliśmy przypisani (w końcu 180 osób do jednego się nie zmieści). Turyści zmęczeni lotem, sprawnie są oddelegowani do właściwych autokarów, które będą im towarzyszyć do końca wycieczki.

W autokarze wita nas Pani przewodnik, z kierowcą tureckim oraz dodatkowo z przedstawicielem Ministerstwa Turystyki Turcji, którego zadaniem jest "dbanie o jak najlepszy i optymalny wybór trasy wycieczki oraz opiekę hotelową". Premio współpracuje z Thistle Travel i takie logo będzie także na autokarze. W tym momencie, dowiadujemy się kilku organizacyjnych informacji: będzie dla wszystkich czekał późny posiłek w hotelu (dojeżdżamy do niego koło 1 w nocy), śniadanie dnia następnego planowo jest od 7 do 9, a rozpoczęcie objazdówki o 9.oo. Docieramy do hotelu Falez, znajdującego się blisko centrum Antalyi. Według programu Premio pierwsze spanie miało być w Belek lub Kemer, czyli miejscowościach oddalonych nieco od Antalyi, ale znajdujących w rejonie Riwiery Tureckiej.

W hotelu szybkie odebranie kluczy, powitalny soczek z dużą ilością cukru oraz posiłek (względnie smaczny, zjadliwy). Zakwaterowanie na jedną noc było w hotelu położonym niedaleko centrum miasta, w którym lądowaliśmy. Ów hotel to 13 piętrowy moloszek, z mocno szarawą elewacją, który lata swojej świetności miał już za sobą - na budynku brak oznaczenia gwiazdkowego, zaś na hotelowych gadżetach pięć gwiazdek jak 'w mordę strzelił'. W moim rankingu plasował się na 3+ (ale to pierwszej nocy, do niego jeszcze wrócimy w dniu szóstym). Zasmuciła mnie kołdra w postaci dodatkowego prześcieradła wraz z kapą bardziej przypominającą obrus. Z tego względu szybki telefon do recepcji, a tam panisko z obsługi raczył obwieścić, że pralnia już tak późno nie pracuje, więc dopiero jutro można tę sprawę załatwić, z tym że "jutro" już nas w tym hotelu nie będzie, a noc (w dodatku krótką) chciało by się spędzić w przyjemnej atmosferze. Mała interwencja osobista w recepcji i obsługa hotelowa się znalazła, przekazując mi jedną kołdrę bez poszewki zalecając, abym owinął ją sobie w prześcieradła. No cóż, lepsze to niż spanie pod 'obrusem'. Nastała już godzina blisko 2.oo, a wstać trzeba przed 8, aby zdążyć się zjawić z tobołkami na czas, spokojnie zjeść, więc śpimy.

Jeszcze rzut okiem na bezprzewodowy internet, czyli Wi-Fi w hotelach, w których będziemy alokowani. Informacja wydaje mi się cenna, bo pani przewodnik o tym nie wspomina (w sumie nikt nie pytał?), w ulotkach też nie ma o tym informacji, a bez dostępu do sieci, w obecnych czasach jak bez ręki. W hotelu Falez jest kilka sieci darmowych, można spokojnie się łączyć gratis.

Dzień drugi - Welcome starożytność: Myra, modelki i burza

Widok z hotelu Falez
Widok z hotelu Falez

Po krótkim śnie wstawanie było dość kłopotliwe, jednak widok z okna na Riwierę Turecką, przyjemne 24 stopnie i słoneczko zerkające zza chmur dodawały energii witalnych. Hop-siup zatem na śniadanie i tam człowiek lekko zamroczony posiłkował się tym, co zobaczył od razu, bez zrobienia rekonesansu, co się w całości na sali i obok wartego uwagi znajduje do jedzenia. Otóż w miejsce jaj na twardo lub jajecznicy sote, względnie smacznej, można było na zewnątrz skorzystać z przygotowywanych przez kucharza jajek sadzonych. Pośpiech i wilczy apetyt to typowa skucha turysty, który pierwszy raz jest w danej restauracji - wpierw patrzymy co dają, a potem nakładamy i jemy. Inaczej można natknąć się na minę i nie skosztować lepszego żarełka, zapychając się pierwszą lepszą strawą. Ze śniadania bierzemy zapobiegawczo (dyskretnie) jedno jajo na suchy prowiant, gdyż (obiado)kolacje serwowane są od godziny 19. Do tego czasu bez posiłku się nie obejdzie, chyba że ktoś zrzuca drastycznie wagę. Po restauracji błąkają się koty, próbując uszczknąć coś z jedzonka restauracyjnego, są to kocurki dziko mieszkające przy plaży w chaszczach.

Jajo na twardo
Suchy prowiant :)

Dziś mamy w planie dwie atrakcje: grobowce i teatr grecki w miejscowości Myra oraz kościół i grobowiec św. Mikołaja. W autokarze wita się z nami raz jeszcze polska pani przewodnik, wraz z przedstawicielem Tureckiego Ministerstwa Turystyki, który osobiście przemawia do nas w języku English, w kilku zdaniach omawiając, że zwiedzimy najpiękniejsze rejony Turcji podczas naszego szlaku wycieczki, a jeśli chcemy dopełnić szczęścia, czeka nas jeszcze program fakultatywny. Koszt tego programu w "promocji" 99Euro, w cenie wycieczka do domku Maryi, pokaz tańców Wirujących derwiszy i śpiewów muezina, dodatkowy wieczór turecki (w tym taniec brzucha) oraz trzy lunche (jadane około godz. 14.oo na trasie przejazdu). Można brać wycieczki osobno, oraz lunche osobno (po 10 Euro sztuka). Można też dokupić sobie obiadokolacje, jeśli ktoś wcześniej nie wykupił HB w Polsce, w cenie 85 Euro. W autokarze można zakupić wodę, piwo, cole, ceny są tańsze niż w hotelach, ale dla przykładu woda 0.5 litra w autokarze kosztuje 1Euro, a w markecie 0,35Lt (lira turecka). Koszt wymiany w kantorze na mieście to 2.40 - 2.55Lt za 1 Euro. W hotelowym kantorze gorszy przelicznik, tylko 2.2Lt (stan na X-2011).

Pierwszą przerwę w czasie podróży do Myry robimy sobie w "punkcie widokowym" - już po czasie mogę powiedzieć, że dużo ciekawszych miejsc widokowych, które pominęliśmy w tym dniu było co najmniej kilka. W sumie ciekawszym od tego 'widoczku', był mały brązowy labradorek o ksywie TOM, który dziarsko szarżował z butelką. Psy w Turcji spotykało się w ciągu dnia wielokrotnie, w większości wyglądały na bezpańskie, ale wbrew pozorom wydawały się mądre, nie dzikie. Czekały przy przejściu przez ulice, spały sobie na rondzie, lub leniwie polegiwały na jednym pasie ruchu jezdni i o dziwo, przeżywały. Trochę smutny widok, ale psiaczki pocieszne.

Widoczek postojowy
Pierwszy Widoczek postojowy

Widoczek pominięty
Ten widok już tylko z okien busa...

Następnie droga wiodła krętymi serpentynami wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego, z pięknymi krajobrazami gór Taurus, częściowo pokrytymi zielenią, z wieloma ciekawymi miejscami do obejrzenia. Przynajmniej trzy postoje nie uszczupliły by wiele czasu podróży, a nienasyceni turyści tacy jak ja, nie mieliby powodu narzekać na to w relacjach ;-) Urocze skalne zatoki z turkusową wodą, porty z zacumowanymi dziesiątkami jachtów, to wszystko mogliśmy obejrzeć głównie z okien autokaru, będąc bardzo czujnym non-stop. Na cełej trasie były oczywiście przystanki, ale mogło być ich więcej.

W końcu docieramy do miejscowości Myra, gdzie podziwiamy przez łącznie 2 godzimy skalne grobowce, sarkofagi z IV wieku p.n.e., starożytny teatr grecki oraz nieco dalej sanktuarium św. Mikołaja wraz z jego grobowcem. Oprócz galerii foto nie będę tutaj się o tym relacjonował, Myra jest bardzo urokliwa i warta obejrzenia. Oba miejsca odwiedza sporo Rosjan, część z nich kieruje się z modlitwą do grobu ich patrona, św. Mikołaja. Inni mają odmienne 'atrakcje'. Zaintrygowały mnie Rosjanki, które niczym modeleczki, pięknie pozowały na starożytnych pozostałościach Myry - co ciekawe były na zmianę obiektem pozującym i fotografem, ot ciekawostka przyrodnicza :)

Myra
Grobowce w Myrze

Po zakończeniu wizyty w Myrze, autokar ruszył do miejscówki lunchowej. Niejedzący mieli 45 minut wolnego. Niestety miejsce dość obskurne, jedynie góry w oddali, kuter z panem mającym dubeltówkę, kolejna psina, wypasiony fiat i liche jeziorko rekompensowało postój...

Ruszamy dalej w kierunku naszego hotelu znajdującego się miejscowości Dalyan. W międzyczasie łapie nas burza, ostro leje i wieje. Trafiliśmy akurat na tydzień ze zmianą pogody (przypominam pierwsza połowa października) i prognoza wyglądała tak, że przez pierwsze trzy dni miało lać z burzami. Na szczęście te trzy dni były mocno w kratkę, z dużą ilością zarówno słońca, jak i chmur, z tym że pogoda psuła się mocno po 17, kiedy już docieraliśmy do hotelu. Październik to okres w Turcji, gdzie głównie jest super przyjemne takie ichnie babie lato z temperaturą 25 stopni w cieniu.

Do hotelu Dalaman Airport (Lykia Resort) w miejscowości Mugla, oddalonego od Myry jakieś 70 km, dojeżdżamy w strugach mocnego deszczu, z piorunami i porywistym wiatrem w tle. Leje tak mocno, że nie daje rady piękny, przeszklony dach lobby w hotelu i trzeba stawiać wiadra bo cieknie. Hotel elegancki, odnowiony, nowoczesny, spokojnie można dać europejskie 4*. Kolacja jednak tylko całkiem znośna, dania typowe, bez większego urozmaicenia, część potraw i wyrobów serwowane były przez kucharzy osobiście, to plus.

W hotelu Dalaman oferowane są dwie sieci Wi-Fi za darmo. Jedna bez hasła osiągalna jest w recepcji i okolicach, druga na hasło (otrzymamy je w recepcji) jest także odbierana w pokojach hotelowych, lecz nie we wszystkich będzie można ją złapać, gdyż sygnał jest słaby.

Dzień trzeci - boćki, żółwie i pomidorowa mniam-mniam

Nocą mijały nas nad nami, w niedalekiej odległości, przelatujące samoloty, gdyż hotel położony jest blisko lotniska w Dalyanie. Zjawisko jednak nie było w ogóle uciążliwe. Wypoczęty, po dłuższym spaniu, bez przymusowego działania po nocy stanąłem do kolejnego dnia naszego voyage. Rankiem chmury częściowo zostały przewiane przez silny wiatr i słoneczko wyłaniało się spod nich ochoczo.

Z uwagi że hotel sprawił pierwsze pozytywne wrażenie, z dobrymi nadziejami szedłem na pierwszy, najważniejszy posiłek. A na sali dość skromnie, żadnych specjałów typu pan kucharz przygotowuje danie, sytuacje ratowały jaja na twardo i jajecznica z pomidorami i cebulą, jednak trochę nieudana. Wszelkie plasterki leżące na szwedzkim stole raczej zniechęcały, więc do głosu doszły miody (dobre) i dżemy (już mniej dobre). Owoce w postaci arbuzów dopełniły śniadanie do końca. Tradycyjnie jaja na twardo, które można dyskretnie podwędzić, aby mieć suchy prowiant na dalszą cześć eskapady.

Prowiant  Hotel Dalaman
Kolejny prowiant i widok hotelu Dalaman Airport

Wyruszamy punkt 9.oo w kierunku szlaku żeglugowego Dalyanu, który swoje ujście ma w Morzu Śródziemnym, przy którym znajduje się słynna plaża żółwi o nazwie Iztuzu. W międzyczasie mamy mały postój, w ciekawym miejscu Okcular, gdzie chodzą sobie całkiem oswojone bociany na polu, niczym kury. Miejscówka ogólnie mało urokliwa, jedynie te żabojady są 100% atrakcją, do tego miejsca jeszcze raz wrócimy. Około 8 km od tej boćkowej miejscówki znajduje się nasz dzisiejszy cel 'numero uno'. Autokarami dobijamy do portu, gdzie turystyczne kutry-łodzie, 25 osobowe z zadaszeniem, transportować nas będą do wspomnianej plaży Iztuzu. Na łodzi można nabyć napoje, bez- i alkoholowe, ceny powrotne z bonifikatą -50 EuroCentów :-) Płynie się około godziny, wśród urokliwych pejzaży górskich oraz fauny rzecznej. Dodatkową atrakcją są także grobowce wykute w skale, nie tak obfite jak w zwiedzanej dzień wcześniej Myrze, lecz warte zobaczenia. Przy nich jest czas na zdjęcia i garść historycznych słów od przewodnika. Kolejną atrakcją są poławiacze krabów, którzy pokażą nam krabika na łódce, zaprezentują szczypce oraz umożliwią jego spożycie za 3Euro - skusiłem się, bo już trochę zaczął się pojawiać mały głód. Oczywiście kraba nie spożywamy żywcem, lecz po plażowaniu, w wersji grillowanej. Na łodzi jest także fotograf, który robi każdemu zdjęcie portretowe (jak się uprzemy to możemy machnąć ręką, to nie zrobi zdjęcia) i później po powrocie dostajemy owo foto w formie pocztówki z Turtle Beach. Cena 3 Euro, niestety portrety są raczej nieudane, chyba że ktoś ma twarz modelki i zawsze pięknie wychodzi. Oczywiście jeśli nam się nie podoba foto, nie musimy kupować, nie ma z tym żadnego problemu. Do zdjęć jeszcze wrócę, ale za chwilkę.

Grillowany Krab
Grillowany krab - dobry, tylko mało i ciężko się je...

Po fajnym płynięciu łodzią docieramy na plażę i tam mamy około 1 godzinę na spacerowanie, podziwianie laguny, ewentualnie kąpiel w morzu jak aura dopisze. Mieliśmy to szczęście, że burzowe chmury, które wokół krążyły, ominęły nasz rejon i cały czas na plaży żółwi spędziliśmy bez deszczu. Żółwi jako takich nie napotkaliśmy, jest to trudne przy dużej ilości pływających tam łodzi z turystami, choć po zobaczeniu, ile łódek do przewożenia gości cumowało przy rzece, aż strach ogarniał, jaki ruch musi tam być w sezonie. Sama plaża nie jest jakaś specjalnie urokliwa, ale płytkie zejście w morze i zbity piasek dają możliwość przyjemnej kąpieli.

W drodze powrotnej z plaży, chętni skosztowania kraba, dostali swoją porcję do konsumpcji Mięsko bardzo smaczne, szkoda że tylko tak mało tego skorupiaka otrzymaliśmy - trzeba więc grillowanego kraba traktować jako ciekawostkę kulinarną, a nie posiłek. Po opuszczeniu łodzi wracamy do autokaru, aby udać się na lunch (10Euro) dla tych co go wykupili, a reszta ma okazje sobie 'pozwiedzać' okolice. Trafiliśmy jednak znów do naszego boćkowego azylu, więc trzeba było szukać alternatywy. Obok pola boćków, znajduje się kilka drzew owocowych: limonek, pomarańczy, pigwy, a także krzaki granatu - można sobie je obejrzeć, aby zająć czas, ewentualnie skonsumować swój własny posiłek, tudzież gwizdnięty ze śniadania (jaja na twardo). Co ciekawe, w boćkowej osadzie jest Wi-Fi bez hasła i można sobie wejść do internetu bez problemu. Podczas przerwy lunchowej deszczyk wystraszył handlarzy i na straganie zostały dwa magnesiki na lodówkę z łódeczką i nazwami miejscowości Fethiye i Oludeniz. Cena 3Euro, w tym wypadku gratis :)

Byłem też świadkiem, jak jeden z fotografów/handlarzy robiących zdjęcia na łodziach (nie naszej grupie, lecz innej, Rosjanom lub Francuzom) przyjechał na skuterze szukając i pytając się o ową grupę (miał zrobione im zdjęcia). Niestety dowiedział się od kogoś, że grupa odjechała już wcześniej autokarem i niestety puściły mu nerwy. Wpierw cisnął torbą ze zdjęciami o ziemię, następnie podniósł ją i rzucił wysoko w górę puszczając przy tym wiązankę tureckiego mięsa. Całe (na własne)szczęście nie przerzucił tej torby na grzęzawiska, bo właśnie przybiegła pani przewodnik z grupy turystów dopytując się o zdjęcia!?! Dodam tylko, że wówczas nastąpiła "lekka" konsternacja u pana handlarza, zaś jego mina mówiła sama za siebie.... To taka mała dygresja lokalno-sytuacyjna.

Po przerwie lunchowej kontynuujemy naszą podróż i zwiedzanie zza szyby busa, gdyż dziś atrakcji większych więcej nie będzie. W jednym miejscu mamy krótki postój na zdjęcia, ukazujące jedną z pięknych dolin. Niestety już bez postoju mijamy bardzo ciekawą zaporę wodną oraz starożytny akwedukt (nici z dobrego ujęcia), którym można było poświecić chociaż 20 minut (damn it!). Niestety konwój autobusowy Premio Travel mknie dalej, pozostawiając niedosyt wizualny owych ciekawych obiektów. W jednym z miast prowincjonalnych zatrzymujemy się jeszcze na toaletę, zakupki, przekąski w mało urokliwym miejscu i suniemy do kolejnego hotelu na wybrzeżu egejskim o nazwie Pine Bay.

zapora wodna w Turcji
Ciekawa jedna z zapor wodnych w Turcji, jedynie migawkę z kamery udało się złapać...

Tam jesteśmy około godziny 18.oo. Duży resort Pine Bay składa się z części hotelowej, gdzie są pokoje i restauracje oraz Club Rooms, czyli bungalowy, gdzie nas zakwaterowali. Co ciekawe droga z hotelu do clubowych pokoi wiedzie pod górkę i liczy ze 200m, a gości z bagażami miały odwozić Shuttle Service czyli busiki, jednakże przynajmniej cześć miała okazję samodzielnie dostarczyć sobie bagaże do pokojów (zostali zrobieniu w bambuko). Młodzi jeszcze dali radę, choć się trochę zasapali człapiąc z bagażami pod górkę, jednak starszym osobom mogło to sprawić trochę więcej problemów. Nie dajcie się - proście o Shuttle Service oparty nie na własnych nogach :) Resort Pine Bay otoczony jest zielenią, sam hotel nie jest tak nowoczesny jak poprzedni. W moim bungalowie elegancko, z widokiem na pierwszym planie na uliczkę hotelową, a na dalszym na morze.

Wieczorem znowu dotarła do nas burza z piorunami, czego efektem była woda dostająca się poprzez drzwi wejściowe. Nie było z tym problemu, bo mój single'owy bungalow składał się z pokoju przechodniego z dwoma wersalkami i łazienką (WC i prysznic) oraz sypialnią z małżeńskim łóżkiem i dużą łazienką z wanną, WC. U sąsiadów było gorzej, bo lało im się przez okno, na łóżko i walizki, w dodatku wysiadł im w całości prąd. Biedaczki tak przemęczyli się całą noc. Generalnie wszyscy mieli mniejsze lub większe problemy z przeciekami, to chyba jest wpisane w tureckie problemy ;-)

W pokoju/domku wszystko ładnie wysprzątane, może trochę zapach z WC dał się we znaki, ale można to pominąć. Standard bardzo dobry, trzeba tylko uważać na tę wodę przy ulewach ;-) Dobrze że miałem ze sobą kapcie/buty z gumową podeszwą, przeznaczone na żwirowe plaże, idealne do tych warunków. Pomagały też dostarczone przez hotel chodniki z grubej bawełny w które wsiąkała woda. Mnie to jakoś szczególnie nie przeszkadzało, więc nawet nie zgłaszałem tego faktu do recepcji. Choć w tym hotelu pozostajemy po raz pierwszy dwie noce z rzędu. Poprzednio było po każdej nocy wykwaterowanie (tutaj plus dla obsługi operatora: bardzo sprawnie szło wykwaterowanie i zakwaterowanie, bez zbędnych formalności).

Czas po ciężkim dniu pełnym wrażeń wybrać się na ucztę dla podniebienia. Oprócz małego chaosu w dotarciu do właściwej restauracji i właściwej części stolików (goście Premio Travel są przypisani do stolików oznaczonych tabliczką Thistle+nazwa tureckiego przewodnika z autokaru. Wybór potraw całkiem pokaźny, gości dużo, kolejki, trzeba więc rozważnie wybierać. Najpierw zupy: do wyboru była chyba grzybowa i gęsta pomidorowa. No po prostu bajka pomidorowa, niebo w gębie. Potem czas na drugie danie: tutaj trafił się serwowany przez kucharza, na bieżąco krojony schab pieczony z sosem (mniam), bardzo dobre zapiekane ziemniaczki, pizza... żarcie jednym słowem full wypas. Wziąłem jeszcze dolewkę pomidorowej (przygotowana zapewne ze świeżych pomidorów) bo naprawdę była wyborna (oprócz soczewicy, to ponoć jedna z popularniejszych zup w Turcji). Na deser tradycyjnie arbuzy oraz skusiłem się na kawałek krojonego własnoręcznie tortu. Te dziesiątki ciasteczek-ulepków dla mnie są niestrawne i niejadalne, zaś ten słodki tort w połączeniu z arbuzem był akurat. Po tych czynnościach już tylko trzeba było doczłapać pod górkę do bungalowa...

Tradycyjnie opis dnia kończę wiadomościami dotyczącymi dostępu do internetu w nowym hotelu. W Pine Bay jest kilka sieci W-Fi w zasięgu recepcji, baru Piano Bar i holu, dwie oferowane bez hasła i gratis. Że będzie dostęp w tym hotelu, od razu wiedziałem jak jedna z naszych przewodniczek wyciągnęła swojego wypasionego McBooka Pro, odpaliła 'fejsa' i miała uśmiech od ucha do ucha. Podczas dnia i okresów wzmożonego ruchu (kolacja, przyjęcie gości) Wi-Fi mogą być trochę zapchane i dostęp do pobrania numeru IP utrudnionym, im później tym lepiej. Niestety w bungalowach nie wykrywana jest żadna sieć. Jest też InternetCafe w hotelu, ale kto teraz z tego korzysta, jak wszyscy mamy do w telefonach ;-)

Dzień czwarty: wehikuł czasu, piękny port i kąpiel w morzu

Śniadanko na 9.oo miało być wedle wskazań Pani Prowadzącej grupę oczywiście w innej restauracji niż w rzeczywistości było podane, ale już do tego przywykłem. Drobne zmiany nie mają większego znaczenia. Na sali spory ruch, wybór obfity, dwóch kucharzy przyrządza na bieżąco jajko sadzone i placuszki (takie sobie) z polewami czekoladową i wiśniową bodajże. Dużo dobrych owoców, arbuzy, jabłka, gruszki, białe winogrona. Do tego dobre pieczywo, słodkie bułeczki, palce lizać. Kelnerzy uprzejmi, stolików nie brakuje.

Następnie hop-siup do autokaru, tym razem po raz pierwszy bez extra bagażu, gdyż wracamy do tego hotelu. Pierwsza część wycieczki dnia czwartego to kierunek Efez - starożytne miasto, ze sporą ilością stałej zabudowy. To mniej więcej jakieś 50-60 km od naszego hotelu. Efez znajduje się niejako w dolinie, pomiędzy wysokimi górami, więc dojazd jest miły dla oka. Im bliżej, tym więcej autokarów uderza w to miejsce. Docieramy na miejsce, 5 minut oczekiwania i już jestem na początku wycieczki zwiedzania Efezu. Mimo że poza sezonem ścisłym, to tłok jak na Marszałkowskiej z rana lub na Krupówkach w lipcu. Bardzo dużo turystów, zwłaszcza w starszym wieku. Mimo wszystko daje się to jakoś zwiedzać, co najwyżej udane zdjęcie trudniej zrobić. Efez zwiedzamy łącznie około 2 godziny 30 minut, zatrzymując się co jaki czas, na wysłuchanie lekcji starożytnej historii. Trzeba uważać aby nie wywrócić się na kamieniach, stało się to biednej młodej Japonce, która upadła wchodząc na kamienne głazy, czego efektem był zapewne uszkodzony nadgarstek - miejmy nadzieje, nic poważnego się nie stało. Miasto urokliwe, posiada wiele ciekawej architektury, kolumny w różnych stylach, zabytkową bibliotekę i obowiązkowo teatr, który jest aktualnie częściowo w remoncie. Wycieczka udana, niektóre panie odczuwały spore zmęczenie w nogach po takiej ekskursji.

Efez
starożytne miasto Efez

Po Efezie była druga atrakcja, ale już fakultatywna, tylko dla tych, co ją wykupili. Czyli domek Maryi, lokalna wioska, degustacja (+zakup) wina oraz zwiedzanie meczetu. Mniej więcej połowa grupy wybrała się na dalszą wycieczkę @ Premio, zaś druga połowa wróciła do hotelu. Byłem w tej drugiej opcji, i z grupą kilku osób wybraliśmy się dolmuszem spod naszego hotelu do pobliskiego miasta Kusedesi. Uznaliśmy, ze będzie to okazja na zwiedzenie wreszcie miasteczka od środka, zakosztowania lokalnej kuchni i zrobienia zakupów w markecie. Jak pogoda dopisze, to po powrocie jest szansa na kąpiel w morzu, przy naszym hotelu. Busiki około 12-osobowe, jeżdżą w miarę często i aktualna cena to około 3lt za osobę. My wytargowaliśmy 12lt za 5 osób. Taxi są droższe, jadąc jeden gościu krzyczał 8Euro za 5.osobową grupę, spokojnie lepiej wziąć dolmusza. Jedzie taki biały mały ogórek około 10-12 minut do centrum Kusedesi, jeśli chce się wysiąść wcześniej nie ma problemu. Cenę podroży lepiej jak zwykle ustalić przez wyjazdem. Droga wiedzie przy wybrzeżu, zaś miasto Kusedesi ma bardzo urokliwy port, w którym oprócz jachtów stacjonują bardzo duże jednostki pływające, a la Titanic. Dziennie przynajmniej jednej jest odprawiany.

Efez
Piękny port w Kusedesi

Efez
Takie piękne jednostki tam dokują

Oczywiście zwiedziliśmy port, jednak nie wszędzie da się dojść bo ścisła marina zarówno do dużych jednostek, jak i jachtów prywatnych jest strzeżona i niedostępna dla turystów. Jednak spokojnie można podejść z wybrzeża i zobaczyć piękne jednostki pływające, zwłaszcza te o dużej kubaturze i wyporności. W mieście jest duży bazar na głównych uliczkach, jednak nas zakupy kompletnie nie interesowały, zakosztowaliśmy za to w małym kebabie, jedzenie dobre, choć porcje trochę małe dostaliśmy. Cena za kebab 4lt, ale zapewne można nabyć go trochę taniej. Przy porcie można zjeść także świeże ryby z morza oraz jako przekąskę grillowaną kukurydzę od Turka. Po dokonaniu zakupów w markecie, wracamy łapiąc dolmusza z numerem "1". Znowu ustalenie ceny (12 lt) i jazda do naszego hotelu Pine Bay.

kebab
Taki kebab dostałem w Kusedesi - mały, ale smaczny

Po powrocie pokoik był ładnie wysprzątany, uzupełnione przybory kosmetyczne, w tym także nici i igła, które zużyłem dzień wcześniej na zszycie (w Polsce jakoś nigdy nie było na to czasu) dwóch dziur w moich ulubionych spodenkach Nike :-) Jednak po dokładnym sprawdzeniu nowego przybornika, stwierdzam, że to ten wczorajszy, który wyrzuciłem do śmietnika, bez jednej szarej nitki (hmmm). Zrobiła się godzina 17, więc czym prędzej zostawiłem bety i jazda nad morze, na plażę. Zbierały się bowiem burzowe chmury i była to ostatnia okazja na upragnioną kąpiel. Na plaże warto mieć buty ochronne, bo dno jest kamieniste, ewentualnie można skorzystać z pomostu. Woda koloru jasno zielonego w pierwszej chwili wydawała się lekko zimna, ale później idealna do pływania. Zasolenie jest duże, więc tym samym wyporność jest spora, pływa się bardzo przyjemnie. Po 30 minutach już jednak zaczynało kropić więc prędziutko udałem się do bungalowa. Nie udało się już skorzystać z aquaparku i zjeżdżalni, mówi się trudno.

Ładna plaża hotelowa
Ładna plaża hotelowa

Na kolacji dziś znowu full-wypas. Miłe powitanie, szybka obsługa gości, pyszny pieczony pstrąg na bieżąco, zupa soczewica, dla chętnych także serwowany kurczak, sałatki przygotowywane przez maestro kulinare, fura owoców. Nic tylko wcinać i uważać aby się nie przejeść. Czas się wieczorem spakować, bo jutro o 9.15 wyjazd z hotelu i wykwaterowanie

Dzień piąty: cudne wapienne twory górskie i taniec brzucha gratis*

Śniadanie ponownie jak w dniu wczorajszym w tym hotelu na piątkę z plusem. Repertuar do jedzenia bez większych zmian. Dziś z rana miałem lekkie dolegliwości żołądkowe, może ten wczorajszy kebab, dojedzony lodem magnum się źle przyjął lub przejadłem się dobrościami kolacyjnymi; z tego względu śniadanie było ostrożne: jajka sadzone, bułeczki i gorzka herbata.

Następnie jeszcze sprawdzenie 200 maili w lobby hotelu, pożegnalne fotki przed wejściem i jazda autokarem do miejscowości Pamukkale. Podróż to około 150 km, w końcówce zatrzymujemy się na lunch (płatny 10 Euro dla chętnych), gdzie atrakcją jest sfora psów, a raczej podchody przez trzy psy do jednej suczki. Wi-Fi wykrywa w tym miejscu, ale jest zabezpieczone hasłem.

Psiaki
Pocieszne psinki ...

Od lunchowego postoju do Pamukkale jest tylko 15 minut jazdy autokarem, więc szybciutko dojeżdżamy na miejsce. Tam spacerujemy około 2 i pół godziny, z czego 1 godzina jest czasem wolnym, podczas którego można sobie pochodzić po tarasach wodnych (bez butów, woda do kolan), skorzystać z basenu termalnego (płatny, raczej bez sensu z niego korzystać, bo w hotelu będzie) oraz podziwiać widoki wapiennych tarasów, tworów i ruin miasta Hierapolis. Według mojej opinii miejscówka ładniejsza od Efezu, ciekawiej położona, mnóstwo grobowców, wielkich sarkofagów, zachowana główna, starożytna arteria miasta Hierapolis, wielka brama oraz kolejny antyczny teatr rzymski na 12 tysięcy miejsc. Do tego niezapomniane widoki białych tarasów skalnych, które przypominają oblodzone góry - pozycja obowiązkowa do zwiedzenia. Warto obejść możliwie całe wzgórze z wapiennymi dziełami sztuki, stworzonymi przez naturę. Warto mieć wygodne obuwie, gdyż spacerowania jest sporo i wieczorem na pewno każdy odczuje małe zakwasy po tym tripie.

Tarasy Pamukkale
Pamukkale - cud natury

Tarasy Pamukkale
Pamukkale - cud natury

Grecki teatr w Hierapolis
Grecki teatr w Hierapolis (audytorium na 12 tysięcy)

Docieramy do hotelu koło godziny 17, będziemy tutaj tylko jedną noc. Sam hotel o nazwie Polat Thermal ***** te pięć gwiazdek mocno naciągane. Łazienki już zużyte, meble wyeksploatowane, widok fatalny, ale nie ma co narzekać. Jest przytulnie, ja dostałem 3 łóżka w pokoju, jest dobrze. Czynne były dwa baseny (kryty i na powietrzu) oraz termalne źródła na powietrzu, w którym raczej nie miałem ochoty się zanurzać. Dla chętnych co wykupili pakiet, o 20.45 jadą kilka minut na pokaz tańca Derwiszy. Jednak nie wiedzą, że dziś w naszym hotelu dla wszystkich gości "za darmo" o 22.oo mamy pokaz tańca brzucha :-) Takoż zjawiłem się, z grupą znajomych o tejże godzinie i zaczął się "Show Dance". Pani o blond włosach dała ładne (ale bez szału) dwa tańce, po czym wybrała z grupy gości 5 panów i robiła z nimi YouCanDance. Następnie poszły panie i była powtórka z rozrywki. Po tym było ściąganie napiwków od tancerki, trochę pozostał niedosyt, ale nie narzekajmy: rachunek ze zestaw obowiązkowy wyniósł 10Lt za piwo i 10Lt za stanik.

Kolacja w nowym hotelu smaczna, są nawet frytki, dobre sałatki, makarony. Gorzej z mięsem, ale nikt na pewno głodny i niezadowolony nie wyjdzie.

Działają tutaj dość sprawnie sieci Wi-Fi, jest ich kilka do wyboru, w lobby jest bardzo szybkie, w pokoju zaś były kłopoty z połączeniem, przez lokalne problemy techniczne.

Dzień szósty: powrót w kierunku Antalyi - podróż i handel

Trochę inne godziny niż przywykliśmy, śniadanie już od 6.30 , natomiast wyruszamy o 8.30 w kierunku Antalyi, więc zbieramy się z bagażem. Śniadanie bez polotu, brak jajecznicy i jajek sadzonych (tylko w wersji "na twardo"), były jednak placuchy przygotowywane. Na wyjściu z hotelu rozłożone były zdjęcia robione przez nadwornego fotografa hotelowego, także z imprezy tańca brzucha - skusiłem się na jedno, bo ładnie złapał ujęcie z moim udziałem (chciał 3 Euro, schodziły spokojnie po 2). W holu jest także duże zdjęcie portretowe Ataturka, które warto uwiecznić. Pakujemy walizki do autokaru i w drogę, tym razem długą, bo wracamy aż do punktu startu, do okolic Antalyi, do hotelu Falez, w którym nocowaliśmy pierwszą noc.

Zdjęcie portretowe Ataturka
Zdjęcie portretowe Ataturka, w hotelu

Początek jazdy i zostawiamy z tyłu piękny krajobraz miasta Denizli za sobą, szkoda że nie dało rady zrobić małego stopa, gdyż miasto położone jest w dużej dolinie. Podróż upływa nam w bardzo malowniczych widokach pasm górskich o zróżnicowanym kolorycie, kanionów, połaci leśnych, wąwozów, urwisk skalnych, pastwisk owiec w dolinach, pól uprawnych arbuzów i melonów.

Pierwszy dzisiejszy główny punkt programu to fabryka tureckich dywanów. Zatrzymujemy się w takowej fabryce, na terenie Turcji kontynentalnej - tutaj pogoda lekko powyżej 10 stopni C° (a na Riwierze Tureckiej 25 C°). W wytwórni dywanów pan kierownik pracowni, Turek mówiący łamanym polskim, ale bardzo barwnym i ciekawie gestykulującym opowiada historię i proces powstawania dywanów bawełnianych oraz jedwabnych. Jest prezentacja produkcji "hand-made", tworzenia nici z kokonów jedwabnika oraz procesy barwienia tkanin. Następnie w dużym pokoju panowie prezentują różne dywany, których topowe modele wyceniane są na 25 tysięcy Euro (dywan jedwabny, tworzony przez 2 lata, składający się z kilku milionów węzłów). Przy okazji dla wszystkich(!) serwowana jest dobra herbata z sokiem jabłkowym. Wizyta fajna jako ciekawostka, trwa około półtorej godziny. Wi-Fi w tym miejscu wolnej nie znajdziemy.

Po dywanach jedziemy dalej i zatrzymujemy się na posiłek, przy którym można zrobić fajne zbliżenie jednego meczetu z dwoma minaretami. Jest tam szybkie Wi-Fi i można śmiało korzystać. Na terenie zajazdu, są także fajne króliki, które można przez klatkę pomiziać i dokarmić np. bananem.

Piękne widoki
Piękne widoki w drodze do Antalyi

Po szamaniu pokonujemy kolejne kilometry, jest tego w tym dniu dość dużo. Przed wjazdem do Antalyi wita nas na zboczu góry Ataturk, wodospad oraz flagi. Z drugiej strony jest za to panorama Antalyi, tutaj na szczęście robimy przystanek na pamiątkowe ujęcia. Na parkingu można kupić słodycze i zobaczyć oryginalny czajniczek do parzenia herbaty.

czajniczek herbaciany
Oryginalny czajnik do parzenia herbaty

W samym mieście odbył się drugi główny punkt programu, czyli fabryka złota. Tutaj także przedstawiciel firmy złotniczej (ponoć lider turecki) po polsku krótko opowiadał czym charakteryzują się wartościowe metale złotnicze, z czego są wytwarzane oraz wymienił charakterystykę kamieni szlachetnych. Czyli podstawy, które można wyczytać np. w Internecie. Następnie w dużej sali, kilkunastu sprzedawców zachęcało do zakupów błyskotek tudzież zegarków. Firma oferowała też wszystkim gratis wyczyszczenie złotej biżuterii. Na starcie firma poczęstowała darmowymi drinkami, jednak dla wszystkich nie starczyło (i niestety nie donieśli, także trzeba łapać, kto pierwszy ten zyskał :-) W tym miejscu zaczynało się jednak dłużyć, gdyż niektórzy turyści dość długo dobierali, negocjowali i większość grupy, siedziała 45 minut bezczynnie na parkingowym cafe. Wydaje mi się, że te złote deale powinny być dla chętnych, inaczej grupa traci czas kosztem jednostek lubujących się w złotych precjozach.

Zmęczony jazdą, oraz jeszcze bardziej zmęczony oczekiwaniem na "złotopolskich" dobijamy w końcu do naszego Faleza (godzina po 17.45). Kolacja zaczyna się od 18.30, zaś pokoje oczywiście otrzymujemy inne, niż w pierwszym dniu zakwaterowania. Ja trafiam na ostatnie (13) piętro, dostałem pokój do którego nie mogę znaleźć wejścia. Odnajduje się jednak, za tajemniczymi drzwiami i moim oczom ukazuje się jakiś zamierzchły relikt o standardzie jednej gwiazdki. Łazienka mocno zużyta, krany stare, brak suszarki, wykładzina-obskura, brudny kibelek, meble jak w PRL-owskim motelu, dwie zdezelowane lodówki. Negatywy rekompensuje jednak widok z okna na morze i panoramę miasta. Sytuację ratują także czyste łóżka i ręczniki. Da się przeżyć dwie noce. Pamiętajmy jednak że to hotel niby Five Stars. Ojj, to jakaś ściema...

Kolacja nie przypomina na szczęście tej z początku pobytu (pierwszy nocny posiłek), mamy smaczną zupę, podsmażane kartofelki w mundurkach, rybkę, sałatki. Jest dobrze.

Po posiłku wybieramy się jeszcze na spacer wzdłuż jednej ulicy lokalnego miasteczka. Część grupy, która wykupiła wycieczkę lub cały pakiet fakultatywny, o 20.45 jedzie na wieczór turecki, z tańcem brzucha.

W hotelu jak już pisałem na początku, jest kilka sieci darmowych Wi-Fi, którą da się złapać, na pewno w pobliżu recepcji będzie taka możliwość.

Dzień siódmy: skóry, Antalya od środka, plaża i gala

Poranek powitał mnie przed siódmą, w momencie ładnego wschodu słońca. Śniadanie w Falezie tym razem bez przygotowywanych jajek sadzonych - do wyboru jajecznica, nieśmiertelne jaja na twardo, pomidory zapiekane. serek, zjadliwa zupa pomidorowa. Owoce bez zmian.

Wschód słońca z hotelu Falez
Wschód słońca z hotelu Falez, godzina 6:50

Zbiórka naszej grupy o 9.30 i ruszamy w miasto, na zwiedzane centrum Antalyi i starego miasta. Jedziemy wpierw przez miasto, trochę okrężną drogą, przedzierając się przez korki. Mijamy dużo fajnych rond, na których umiejscowione są figury złotej pani z odsłoniętymi piersiami. Są to statuetki konkursu filmowego, który urządzany jest w Antalyi.

Na początku docieramy w mieście do firmy ubraniowej, specjalizującej się w odzieży skórzanej oraz futrach. Zaczynamy zwiedzanie od pokazu mody z muzyką, ładnymi modelkami i modelami tureckimi, około 15 minut, fajnie zrobione. Potem zaprosiny do zakupów - i znowu podobnie jak z fabryką złota, godzina w plecy, bo czekamy, aż poszczególni turyści dokonają transakcji mniej lub bardziej udanych. Kurteczka damska ważąca jedynie 250g, koszt początkowy to 1500Euro, za 600 puszczą, ale to i tak ponoć drogo. Nie wiem, nie znam się, ale oczekiwanie w pełnym słońcu na parkingu, trochę mało ciekawe, lepiej siedzieć na plaży :)

O 11.30 opuszczamy ciucharnię i jedziemy na kolejne zakupy, w turystycznym punkcie, ceny drogie, jedynie można poskubać darmowej chałwy i czegoś się napić.

Przystanek kolejny w Antalyi to wodospady, fajna miejscówka do zrobienia pamiątkowego zdjęcia.

Wodospady obok lotniska w Antalyi
Wodospady obok lotniska w Antalyi

W godzinach 13.30 do 15.30 zwiedzamy centrum Antalyi, gdzie znajduje się też stare miasto, meczet, pomnik Ataturka na koniu oraz ciekawe knajpki do zjedzenia posiłku. Trzeba szukać tych troszkę na uboczu - udało mi się zjeść pyszne danie za 6Lt bez żadnego targowania: kurczak w pysznym sosie z warzywami, ryż, sałatka z ogórków i pomidorów doprawiona oliwą, chlebek. Pychotka + bardzo miła obsługa. Trafiłem na ten barek, bo siedzieli tam nasi przewodnicy, a oni raczej wiedzą gdzie samemu chodzić na lunch ;-)

Pyszny lunch
Pyszny i tani jak barszcz lunch

Stare Miasto w Antalyi
Stare Miasto w Antalyi

Po zwiedzaniu miasta zostaliśmy autokarem dowiezieni do hotelu i już o 16 byłem na plaży głównej w Antalyi. Dojście do niej od ulicy jest trochę zakręcone, zaś łatwiej można dostać się poprzez baseny hotelowe, poprzez park i schodami na plażę. Warto na nią wejść w butach z gumową podeszwą, gdyż podłoże jest kamieniste łącznie z wejściem do morza. Woda ciepła, z dużą wypornością, pływanie cudnie relaksujące ostatnie dni zwiedzania. Na plaży robi się tak błogo, że można zasnąć.

Kolacja poprawna, kawałki kurczaka typu kebab, dwie zupy w tym dobra pomidorowa, reszta bez zmian z dnia wczorajszego.

O 20.30 zaczynamy wieczorną, galę pożegnalną wszystkich czterech turnusów, czyli łącznie jakieś 6 autokarów. Imprezujemy w lokalu oddalonym o około pół godziny jazdy autokarem. Na miejscu czekają na nas stoliki z przekąskami zimnymi (popcorn i sałata), grupa muzyczna w ilości sztuk dwa (klawiszowiec i wokalistka), jest także trochę gości rosyjskich. Gala rozpoczyna się od zapiewajłów, ciężko strawnych, następnie przez dwa numery się rozkręca, aby znów troszkę smęcić. Starsze pokolenie bawi się dość dobrze. Na stolikach serwowane jest wino białe i czerwone, napoje, piwo, wódka. Wodzirejka zaczyna nadawać w języku rosyjskim i ta muzyka zaczyna dominować, w repertuarze niezbyt ciekawym. Później następuje przerwa na ciepłe przekąski w formie szwedzkiego stołu - od 22.30. Po posiłku na scenę wpada ciemny osobnik przedstawiający show taneczny brzucha, bioder, w męskim wykonaniu - full profesjonalista. Po jego występie lecą zapowiadane Biełyje Rozy, tłum szaleje, później jeszcze ze dwa fajniejsze numery i znowu smęty. Kiedy zaczyna się rozkręcać z powrotem, okazuje się że to koniec (23.40) i do północy znów smęty... Autokar z nienasyconymi imprezowo gośćmi wraca do hotelu śpiewając polskie piosenki - pozostał niedosyt, ale taki porządek rzeczy (programu). Gdyby w hotelu był jakiś klub, wówczas część turystów by się tam przeniosła.

Dzień ósmy: czas definitywnie pakować walizki

Śniadanie od 7 do 10, o 12 mamy obowiązkowe wykwaterowanie (bagaże mogą leżeć przy recepcji, wedle zapewnień przewodnika bezpiecznie), wyjazd z hotelu na lotnisku o 14. Można więc jeszcze złapać trochę czasu np. na kąpiel w morzu. Udało mi się powylegiwać na plaży ponad 2 godziny, a dodatkowo odwiedził mnie na niej żółw o wielkości około 10 cm. Przyjemne zwierzę ale mało towarzyskie :-)

Po 14 do autokaru, jazda pół godziny na lotnisko, gładka odprawa i lot w kierunku Kraju bez żadnych problemów. Maksymalnie można mieć 20kg w bagażu głównym i 5kg w podręcznym. Za każdy dodatkowy kilogram opłata wynosi 8 euro. Jeśli wcześniej się odprawiamy, można poprosić o miejsce przy oknie w samolocie, dają bez problemu (w liniach OnurAir). Posiłek w samolocie płatny tak samo jak w locie wcześniejszym. Dali tym razem dwa cukierki ;-)

Podsumowanie wyjazdu i subiektywna ocena

Wyjazd jak na objazdówkę bardzo udany. Program nie jest bardzo napięty, dziennie pokonuje się maksymalnie 350 km, więc nie będziemy wykończeni podróżą. Jest kilka momentów na plażowanie, można wykąpać się w morzu, wygrzać. To ważne, gdyż bite siedem dni czystego zwiedzania może być dość męczące. W objazdówce z Premio Travel można by rzec jest akurat - głównie zwiedzanie, lecz także szczypta wypoczynku, zwłaszcza pod koniec pobytu. Autokar czysty, wygodny, często myty na postojach (okna więc czyściutkie). Kierowca dobrze prowadzi, pomaga zawsze z walizkami wkładanymi do luku bagażowego. Ostatniego dnia goście dają napiwek kierowcy do wspólnej koperty wedle uznania, ale minimum 5 Euro, w pełni zasłużone.

Jeśli się nie bierze dodatkowych wycieczek i lunchów, można w wersji oszczędnej zmieścić się w kwocie 50 Euro na cały wyjazd (łącznie z wizą turecką). To oczywiście wariant minimalny bez podarków, jak ktoś chce zakupić jakąś skórkę lub złoto musi trochę więcej wydać :)

Hotele w jakich dane było nam mieszkać z reguły przyjmują gości na jeden dzień - jest więc spora rotacja turystów. Oprócz Polaków spotykaliśmy w nich Rosjan, Francuzów... Standard hotelowy był bardzo zróżnicowany, od wersji LUX po totalną padaczkę, jak w hotelu Falez na ostatnim piętrze. Wszędzie jednak było czysto, obsługa hotelowa w porządku, bezpiecznie. Należy się liczyć z tym, że podczas tego wyjazdu dostaniemy inne hotele, można więc trafić na te lepsze, lub też na te trochę słabsze. Jedzenie w hotelach smaczne, dużo lepsze niż w Egipcie czy Tunezji. Kuchnia nie była wielce zróżnicowana w smacznych daniach, ale prawie zawsze coś dobrego można było skonsumować.

Z kwestii które mniej mi się podobały to zbyt długie pobyty w fabrykach dywanów, złota i skórach. Owszem sama prezentacja fabryk względnie ciekawa (proces tworzenia dywanów, pokaz mody - to było fajne). Jednak późniejsze zakupy ichnich wyrobów dla osób które nie były zainteresowane, wiązało się ze stratą godziny na oczekiwaniu. Część żon rozbiło bank mężów, kupując skórę lub złoto za kilkaset Euro i negocjacje trwały zbyt dużo. Zakupy powinny być tylko dla chętnych - ot moje zdanie.

Inna sprawa, to pominięcie kilku fajnych miejsc po drodze, w których moglibyśmy się zatrzymać - sporo widoków przemknęło jedynie z perspektywy okien autokarowych - szkoda, że nie dało się im poświęcić więcej czasu.

Także przewodnicy mogli by bardziej naprowadzić gości zwłaszcza w Antalyi na fajne miejsca do zjedzenia lokalnego posiłku. Mi się udało przypadkiem trafić na fajny bar z pysznym i niedrogim jedzeniem.

Ogólnie jednak wyprawa bardzo udana i w tej kwocie godna polecenia. Otrzymujemy przyzwoite hotele (choć inne niż w ulotce), smaczną kuchnie, dużo fajnych widoków, możlwiość kąpieli w morzu i małego wypoczynku, darmowy dostęp do sieci (poprzez Wi-Fi), ciekawego przewodnika i nawet przy zapowiadanych burzach o dziwią dobrą pogodę ;-)

PS. Jeśli ktoś ma jakieś uwagi, pytania, sprostowania, komentarze zapraszam do kontaktu na maila. Chętnie odpowiem. Na koniec jeszcze fragmenty z filmu nakręconego podczas pobytu.

Materiał kręcony kamerą Sony HDR-CX106, składany w programie Cyberlink PowerDirector 10


  [kontakt do autora @ e-mail]