Muzyka na wynos: Test SanDisk Clip Sport MP3 player Autor: NimnuL | Data: 22/04/14
| Przenośność odtwarzacza muzyki jest niejako wpisana w charakter samego urządzenia. Lubimy jednak, gdy muzyka towarzyszy nam także podczas intensywnego wysiłku - czy to na siłowni, czy też podczas ścigania się z czasem podczas przemierzania kolejnych kilometrów. Wielu producentów o tym zapomina, dlatego też aktualnie tak mało jest prostych urządzeń audio. SanDisk zauważył więc braki w segmencie sportowych grajków, a jego odpowiedzią jest prosty, ale nowoczesny i atrakcyjny wizualnie Clip Sport należący do rodziny 'Sansa'. Przekonajmy się wspólnie, czy nowa odsłona Sansy ma podstawy bytu oraz czy wyjdzie obronną ręką z dynamicznego środowiska gadżetów. Zapraszam.
|
|
Parametry
SanDisk Sansa Clip Sport w kilku słowach? Proszę bardzo: mały, zgrabny, poręczny, z podstawowymi funkcjami oraz dostępny w kilku wersjach kolorystycznych: czarny, czerwony i żółty dla modeli 4GB oraz czarny, niebieski, zielony, różowy oraz żółty dla modeli z 8GB wbudowanej pamięci. Moją uwagę przykuwa różnorodność obsługiwanych plików dźwiękowych oraz stosunkowo niska, sugerowana przez producenta cena, która pozwala spodziewać się jeszcze niższych poziomów na półkach sklepowych.
Grafika
(kliknij, aby powiększyć)
Zgrabna pani uciekająca z pudełka informuje o sportowym charakterze urządzenia kryjącego się we wnętrzu opakowania, a kilka dodatkowych informacji, w sposób bardzo czytelny daje do zrozumienia z czym mamy do czynienia.
(kliknij, aby powiększyć)
W wyposażeniu seryjnym znajduje się absolutne minimum: krótki przewód USB, kolorowe słuchawki dokanałowe wraz z trzema parami silikonowych wkładek oraz instrukcja obsługi. W mojej ocenie brakuje tutaj jakiegoś prostego futerału lub pasa umożliwiającego zamocowanie odtwarzacza np. na przedramieniu.
(kliknij, aby powiększyć)
(kliknij, aby powiększyć)
(kliknij, aby powiększyć)
(kliknij, aby powiększyć)
(kliknij, aby powiększyć)
(kliknij, aby powiększyć)
(kliknij, aby powiększyć)
(kliknij, aby powiększyć)
(kliknij, aby powiększyć)
(kliknij, aby powiększyć)
(kliknij, aby powiększyć)
(kliknij, aby powiększyć)
(kliknij, aby powiększyć)
(kliknij, aby powiększyć)
(kliknij, aby powiększyć)
(kliknij, aby powiększyć)
(kliknij, aby powiększyć)
(kliknij, aby powiększyć)
(kliknij, aby powiększyć)
(kliknij, aby powiększyć)
(kliknij, aby powiększyć)
Sansa Clip Sport to odtwarzacz o bardzo skromnych gabarytach i wadze piórkowej. Konstrukcja również nie grzeszy skomplikowaniem, co w przypadku tego typu urządzenia jest niewątpliwą zaletą i właściwą decyzją producenta. Z jednej strony umieszczono port microUSB B oraz przyciski kontroli głośności, a na przeciwległym boku znalazły się dwa gniazda: microSDHC oraz słuchawkowe (Jack 3.5mm). Na froncie wkomponowano kolorowy wyświetlacz oraz sześć przycisków, które okazują się być guziczkami fizycznymi, a nie panelem dotykowym – ponownie właściwy ruch ze strony producenta. Dołączone do zestawu słuchawki są dość bulwiaste i wyglądają na bardzo niewygodne w użyciu. Praktyka pokazała jednak, że wygląd w tym wypadku jest mylący, o czym za chwilę. Nie mam żadnych zastrzeżeń dotyczących jakości użytych do budowy materiałów lub precyzji spasowania elementów. Całość jest plastikowa, ale sprawia wrażenie solidności i nie trąca tandetą.
Praktyka
Kilka wyników z podstawowych pomiarów ubranych w zgrabną tabeleczkę prezentują się nad wyraz przyzwoicie – szczególnie, gdy rozpatrzymy je w kontekście klasy omawianego tutaj sprzętu.
Zaskakuje przede wszystkim czas pracy na wbudowanym w odtwarzacz ogniwie LiIon, który przekracza deklarowany przez producenta rezultat o blisko 10h. Zaznaczam, że odtwarzacz nie był w tym czasie oszczędzany, bo pliki odtwarzane w pętli były mieszaniną MP3@320kbps, FLAC, OGG oraz WMA. Przyzwoicie prezentują się też czasy uruchamiania i wyłączania odtwarzacza, a także indeksowania dużej ilości informacji. Prędkość zapisu danych nie szokuje, z drugiej jednak strony decydując się na tak tani odtwarzacz nie można oczekiwać wyśrubowanych wyników.
Mało atrakcyjna szata graficzna menu, to w tym przypadku mocne niedomówienie. Kolorystyka jest tutaj tak nudna, że wywołuje u mnie atak nagłego ziewania. Jestem facetem i nie rozróżniam wielu kolorów, ale tło do muzyki mogę poetycko określić mianem sraczkowatej pomarańczy. Paskudztwo.
Oprogramowanie oparto na ikonach, które - choć proste i czytelne - sprawiają wrażenie pochodzenia z poprzedniej epoki. Ikonki można jednak dowolnie eliminować z widoku, co w rezultacie przyspieszy nawigację po systemie. Sądząc po jakości spolszczenia menu wyciągam nieśmiałe wnioski, że osoba odpowiedzialna za tą działkę oprogramowania miała do dyspozycji jedynie Google Translator w wersji na Amigę. Spolszczenie woła o pomstę do nieba, anglojęzyczne wtrącenia są wręcz żenujące, a niechlujny przekład i skrótowce-dziwolągi dopełniają okrutnego dzieła. Nie jest to niestety niechlubny wyjątek, a raczej pielęgnowana przez wielu producentów norma. Język polski wydaje się być trudny do ogarnięcia nie tylko dla SanDiska.
To tyle, jeśli chodzi o ogólne wnioski dotyczące oprogramowania, które nasunęły mi się w ciągu pierwszych siedemnastu sekund użytkowania Sansy. Zgłębię teraz kwestie użytkowe – spokojnie, najgorsze już za nami. Po sparowaniu Sansy z komputerem następuje automatyczne ładowanie akumulatora odtwarzacza, a system operacyjny (Windows XP SP2, 7, 8 a także Mac OS X 10.3 oraz Linux i prawdopodobnie wszystkie inne systemy, które obsługują pamięć USB) wykrywa urządzenie jako dwa dyski przenośne (jeden to pamięć wewnętrzna, drugi to czytnik kart microSD). Do dyspozycji mamy radio z RDS i pamięcią trzydziestu stacji, timer oraz stoper wraz z zapisem wyników oraz – a jakże – odtwarzacz muzyki. Nie ma filmów?! Długo wychodziłem z głębokiego szoku, ale okazuje się, że producent nie poszedł za trendem i nie zaoferował iście szatańskiej uczty dla kinomaniaka. Fajnie, że są jeszcze trzeźwo myślący producenci wśród nas. Przyjemną rzeczą jest np. ostrzeżenie o nadmiernym wysterowaniem głośności, krótka notka pojawia się na ekranie, gdy potencjometr przekroczy połowę zakresu. Szkoda, że tłumacz nie dał odtwarzaczowi szansy na pełną wypowiedź w tej kwestii. Idąc dalej napotkamy korektor dźwiękowy (EQ) z kilkoma zdefiniowanymi profilami oraz jednym, pozwalającym na zabawę pięcioma suwakami. Niby nie dużo, ale według mnie wystarczy.
Utwory sortowane są alfabetycznie, co jest jednak daleko posuniętą fantazją, zalotnie ocierającą się o szaleństwo. Na szczęście pliki w widoku folderów posortowane są zgodnie z numerem zaszytym w tagach. Podczas odtwarzania muzyki, na ekranie wyświetlana jest okładka oraz informacje o tytule utworu oraz wykonawcy przesuwające się po ekranie tak leniwie, że przysłowiowy anemik zacząłby niecierpliwie tupać nogą. Muzykę można odtwarzać losowo, przewijać, a także usuwać z pamięci.
Radio działa bardzo sprawnie - automatyczne przeszukiwanie stacji pozwala na szybkie znalezienie czysto odbieranych, stereofonicznych stacji. Dobrym pomysłem jest zaszycie w Sansie stopera oraz timera, co ma szansę zostać docenione przez osoby uprawiające sport. Stoper pozwala na mierzenie czasu z podziałem na okrążenia (do 50 pozycji), a wyniki zapisują się automatycznie w osobnych rejestrach opatrzonych datą oraz liczbą porządkową. Timer pozwala na odmierzenie czasu z maksymalnym zakresem do 29 minut i 59 sekund z możliwością ustawienia pomiaru z dokładnością do 1s. Po upłynięciu czasu w słuchawkach usłyszymy cichy dźwięk alarmu.
Ogólna nawigacja po funkcjach odtwarzacza oraz po zaszytych w nim danych jest łatwa i intuicyjna. Spore przyciski są łatwo dostępne dla palca i mają właściwy, bobrze wyczuwalny skok. Spostrzegawczy czytelnicy zauważyli z pewnością brak suwaka blokującego panel sterujący. W praktyce nie stwarzało to dla mnie problemów nawet, gdy odtwarzacz trzymałem w tylnej kieszeni. Zdaję sobie jednak sprawę, że może się to okazać problematyczne, jeśli upchniemy odtwarzacz do bardzo ciasnej kieszeni, w dodatku w obecności innych przedmiotów. Sam wyświetlacz jest niestety kiepskiej jakości - zapewnia wąskie kąty widzenia oraz ubogą paletę barw, co w połączeniu z niską rozdzielczością nie ma szans na powszechne uznanie. Sytuację ratuje jasne podświetlenie, które gwarantuje akceptowalną czytelność nawet w słoneczny dzień. Ekranik spełnia zatem swoje podstawowe zadanie.
Sansa Clip Sport potrafi jednak pozytywnie zaskoczyć w tym co najważniejsze. Do odtwarzacza, oprócz standardowych słuchawek wpiąłem także: Brainwavz R3, S1, HM9, NuForce HP-800, a także CAL!2. Wbudowany w odtwarzacz wzmacniacz ma sporą moc – producent nie podaje tutaj wartości, ale to maleństwo jest w stanie bez wysiłku napędzić duże, 120 Omowe AKG K612 Pro – nic dziwnego, że na ekranie pojawia się ostrzeżenie dot. nadmiernego wysterowania głośności. Za sporą mocą idzie całkiem przyzwoita jakość. Co prawda wzmacniacz sam z siebie delikatnie szumi, ale na granicy akceptowalnego poziomu nawet dla droższego modelu odtwarzacza. Jakość wydobywającego się z dziury dźwięku także nie pozwala mi na kręcenie nosem. To co słychać jest dynamiczne, dość naturalne w odbiorze i ma właściwą prezencję wraz z przyjemną reprodukcją sceny – w całokształcie w niczym nie ustępuje nawet dwukrotnie droższym modelom. Profili dźwiękowych osobiście bym nie dotykał, psują dźwięk jak to zwykle bywa w tego typu funkcjach. Jeśli ktoś ma ochotę podgonić tony niskie lub zmodyfikować środek czy górę, może sięgnąć do prostego korektowa i dotknąć któregoś z dostępnych tam suwaków. Wynik osiągnięty przez słuchawki dostarczone w zestawie także miło mnie połechtały, choć sądząc po wyglądzie i cenie tego sprzętu spodziewałem się rezultatu Hello Kitty z domieszką odpustowego jarmarku. Rezultat jest tu jednak nad wyraz poważny. Słuchawki są bardzo wygodne w użyciu, płaski przewód nie plącze się i nie czepia ubrania. Całkiem przyzwoicie jest także, gdy do kabla wpuścimy muzykę. Dźwięk okazuje się być wyraźnie ocieplony z zauważalnie rozrywkowym charakterem. Miłośnicy tonów niskich i przyciemnionego brzmienia mogą być zadowoleni. Oczywiście nie ma tutaj mowy o niuansach jakościowych, sporych ilościach detali i subtelności przekazu, ale całokształt prezentuje się znacznie powyżej średniej ustanowionej nawet przez iriver, iPod i tym podobne. Jeśli miałbym przyrównać rezultat osiągnięty przez te różowiutkie maleństwa, wskazałbym palcem na miejsce pomiędzy Creative EP-630, a Brainwavz Delta. Jedno jest pewne, zaraz po zakupie Sansy Clip Sport nie musimy szukać nerwowo dodatkowych słuchawek.
Wniosek
Pomimo wielu potknięć, SanDisk Sansa Clip Sport dobiegł do mety z przyzwoitym wynikiem. Sprzęt okazał się praktyczny w użyciu, łatwy w obsłudze, lekki, prosty i przede wszystkim tani. To wszystko, w połączeniu z dodatkową możliwością rozszerzenia pamięci czyni Sansę Clip Sport stosunkowo ciekawą propozycję dla osób niewymagających, a szukających rozwiązania dobrze wyważonego pod kątem możliwości i ceny. Jakość oferowanego dźwięku oraz bardzo mocny wzmacniacz mają szansę przyciągnąć nawet szersze grono słuchaczy niż tylko amatorów sportu.
Sprzęt do testów dostarczyły firmy:
|
| | SANDISK | |