TwojePC.pl © 2001 - 2024
|
|
RECENZJE | Muzyka na wynos: Test SanDisk Clip Sport MP3 player |
|
|
|
Muzyka na wynos: Test SanDisk Clip Sport MP3 player Autor: NimnuL | Data: 22/04/14
|
|
Praktyka
Kilka wyników z podstawowych pomiarów ubranych w zgrabną tabeleczkę prezentują się nad wyraz przyzwoicie – szczególnie, gdy rozpatrzymy je w kontekście klasy omawianego tutaj sprzętu.
Zaskakuje przede wszystkim czas pracy na wbudowanym w odtwarzacz ogniwie LiIon, który przekracza deklarowany przez producenta rezultat o blisko 10h. Zaznaczam, że odtwarzacz nie był w tym czasie oszczędzany, bo pliki odtwarzane w pętli były mieszaniną MP3@320kbps, FLAC, OGG oraz WMA. Przyzwoicie prezentują się też czasy uruchamiania i wyłączania odtwarzacza, a także indeksowania dużej ilości informacji. Prędkość zapisu danych nie szokuje, z drugiej jednak strony decydując się na tak tani odtwarzacz nie można oczekiwać wyśrubowanych wyników.
Mało atrakcyjna szata graficzna menu, to w tym przypadku mocne niedomówienie. Kolorystyka jest tutaj tak nudna, że wywołuje u mnie atak nagłego ziewania. Jestem facetem i nie rozróżniam wielu kolorów, ale tło do muzyki mogę poetycko określić mianem sraczkowatej pomarańczy. Paskudztwo.
Oprogramowanie oparto na ikonach, które - choć proste i czytelne - sprawiają wrażenie pochodzenia z poprzedniej epoki. Ikonki można jednak dowolnie eliminować z widoku, co w rezultacie przyspieszy nawigację po systemie. Sądząc po jakości spolszczenia menu wyciągam nieśmiałe wnioski, że osoba odpowiedzialna za tą działkę oprogramowania miała do dyspozycji jedynie Google Translator w wersji na Amigę. Spolszczenie woła o pomstę do nieba, anglojęzyczne wtrącenia są wręcz żenujące, a niechlujny przekład i skrótowce-dziwolągi dopełniają okrutnego dzieła. Nie jest to niestety niechlubny wyjątek, a raczej pielęgnowana przez wielu producentów norma. Język polski wydaje się być trudny do ogarnięcia nie tylko dla SanDiska.
To tyle, jeśli chodzi o ogólne wnioski dotyczące oprogramowania, które nasunęły mi się w ciągu pierwszych siedemnastu sekund użytkowania Sansy. Zgłębię teraz kwestie użytkowe – spokojnie, najgorsze już za nami. Po sparowaniu Sansy z komputerem następuje automatyczne ładowanie akumulatora odtwarzacza, a system operacyjny (Windows XP SP2, 7, 8 a także Mac OS X 10.3 oraz Linux i prawdopodobnie wszystkie inne systemy, które obsługują pamięć USB) wykrywa urządzenie jako dwa dyski przenośne (jeden to pamięć wewnętrzna, drugi to czytnik kart microSD). Do dyspozycji mamy radio z RDS i pamięcią trzydziestu stacji, timer oraz stoper wraz z zapisem wyników oraz – a jakże – odtwarzacz muzyki. Nie ma filmów?! Długo wychodziłem z głębokiego szoku, ale okazuje się, że producent nie poszedł za trendem i nie zaoferował iście szatańskiej uczty dla kinomaniaka. Fajnie, że są jeszcze trzeźwo myślący producenci wśród nas. Przyjemną rzeczą jest np. ostrzeżenie o nadmiernym wysterowaniem głośności, krótka notka pojawia się na ekranie, gdy potencjometr przekroczy połowę zakresu. Szkoda, że tłumacz nie dał odtwarzaczowi szansy na pełną wypowiedź w tej kwestii. Idąc dalej napotkamy korektor dźwiękowy (EQ) z kilkoma zdefiniowanymi profilami oraz jednym, pozwalającym na zabawę pięcioma suwakami. Niby nie dużo, ale według mnie wystarczy.
Utwory sortowane są alfabetycznie, co jest jednak daleko posuniętą fantazją, zalotnie ocierającą się o szaleństwo. Na szczęście pliki w widoku folderów posortowane są zgodnie z numerem zaszytym w tagach. Podczas odtwarzania muzyki, na ekranie wyświetlana jest okładka oraz informacje o tytule utworu oraz wykonawcy przesuwające się po ekranie tak leniwie, że przysłowiowy anemik zacząłby niecierpliwie tupać nogą. Muzykę można odtwarzać losowo, przewijać, a także usuwać z pamięci.
Radio działa bardzo sprawnie - automatyczne przeszukiwanie stacji pozwala na szybkie znalezienie czysto odbieranych, stereofonicznych stacji. Dobrym pomysłem jest zaszycie w Sansie stopera oraz timera, co ma szansę zostać docenione przez osoby uprawiające sport. Stoper pozwala na mierzenie czasu z podziałem na okrążenia (do 50 pozycji), a wyniki zapisują się automatycznie w osobnych rejestrach opatrzonych datą oraz liczbą porządkową. Timer pozwala na odmierzenie czasu z maksymalnym zakresem do 29 minut i 59 sekund z możliwością ustawienia pomiaru z dokładnością do 1s. Po upłynięciu czasu w słuchawkach usłyszymy cichy dźwięk alarmu.
Ogólna nawigacja po funkcjach odtwarzacza oraz po zaszytych w nim danych jest łatwa i intuicyjna. Spore przyciski są łatwo dostępne dla palca i mają właściwy, bobrze wyczuwalny skok. Spostrzegawczy czytelnicy zauważyli z pewnością brak suwaka blokującego panel sterujący. W praktyce nie stwarzało to dla mnie problemów nawet, gdy odtwarzacz trzymałem w tylnej kieszeni. Zdaję sobie jednak sprawę, że może się to okazać problematyczne, jeśli upchniemy odtwarzacz do bardzo ciasnej kieszeni, w dodatku w obecności innych przedmiotów. Sam wyświetlacz jest niestety kiepskiej jakości - zapewnia wąskie kąty widzenia oraz ubogą paletę barw, co w połączeniu z niską rozdzielczością nie ma szans na powszechne uznanie. Sytuację ratuje jasne podświetlenie, które gwarantuje akceptowalną czytelność nawet w słoneczny dzień. Ekranik spełnia zatem swoje podstawowe zadanie.
Sansa Clip Sport potrafi jednak pozytywnie zaskoczyć w tym co najważniejsze. Do odtwarzacza, oprócz standardowych słuchawek wpiąłem także: Brainwavz R3, S1, HM9, NuForce HP-800, a także CAL!2. Wbudowany w odtwarzacz wzmacniacz ma sporą moc – producent nie podaje tutaj wartości, ale to maleństwo jest w stanie bez wysiłku napędzić duże, 120 Omowe AKG K612 Pro – nic dziwnego, że na ekranie pojawia się ostrzeżenie dot. nadmiernego wysterowania głośności. Za sporą mocą idzie całkiem przyzwoita jakość. Co prawda wzmacniacz sam z siebie delikatnie szumi, ale na granicy akceptowalnego poziomu nawet dla droższego modelu odtwarzacza. Jakość wydobywającego się z dziury dźwięku także nie pozwala mi na kręcenie nosem. To co słychać jest dynamiczne, dość naturalne w odbiorze i ma właściwą prezencję wraz z przyjemną reprodukcją sceny – w całokształcie w niczym nie ustępuje nawet dwukrotnie droższym modelom. Profili dźwiękowych osobiście bym nie dotykał, psują dźwięk jak to zwykle bywa w tego typu funkcjach. Jeśli ktoś ma ochotę podgonić tony niskie lub zmodyfikować środek czy górę, może sięgnąć do prostego korektowa i dotknąć któregoś z dostępnych tam suwaków. Wynik osiągnięty przez słuchawki dostarczone w zestawie także miło mnie połechtały, choć sądząc po wyglądzie i cenie tego sprzętu spodziewałem się rezultatu Hello Kitty z domieszką odpustowego jarmarku. Rezultat jest tu jednak nad wyraz poważny. Słuchawki są bardzo wygodne w użyciu, płaski przewód nie plącze się i nie czepia ubrania. Całkiem przyzwoicie jest także, gdy do kabla wpuścimy muzykę. Dźwięk okazuje się być wyraźnie ocieplony z zauważalnie rozrywkowym charakterem. Miłośnicy tonów niskich i przyciemnionego brzmienia mogą być zadowoleni. Oczywiście nie ma tutaj mowy o niuansach jakościowych, sporych ilościach detali i subtelności przekazu, ale całokształt prezentuje się znacznie powyżej średniej ustanowionej nawet przez iriver, iPod i tym podobne. Jeśli miałbym przyrównać rezultat osiągnięty przez te różowiutkie maleństwa, wskazałbym palcem na miejsce pomiędzy Creative EP-630, a Brainwavz Delta. Jedno jest pewne, zaraz po zakupie Sansy Clip Sport nie musimy szukać nerwowo dodatkowych słuchawek.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|