Twoje PC  
Zarejestruj się na Twoje PC
TwojePC.pl | PC | Komputery, nowe technologie, recenzje, testy
B O A R D
   » Board
 » Zadaj pytanie
 » Archiwum
 » Szukaj
 » Stylizacja

 
M E N U
  0
 » Nowości
0
 » Archiwum
0
 » Recenzje / Testy
0
 » Board
0
 » Rejestracja
0
0
 
Szukaj @ TwojePC
 

w Newsach i na Boardzie
 
OBECNI NA TPC
 
 » @GUTEK@ 09:57
 » infinity 09:56
 » KHot 09:54
 » Markizy 09:50
 » Sherif 09:49
 » MARtiuS 09:47
 » rooter666 09:42
 » b0b3r 09:38
 » Kenny 09:37
 » Hitman 09:37
 » Artaa 09:36
 » McMi21 09:36
 » okobar 09:30
 » leon 09:27
 » NimnuL 09:16
 » Promilus 09:01
 » Doczu 09:00
 » P@blo 08:54
 » dugi 08:53
 » kemilk 08:52

 Dzisiaj przeczytano
 41128 postów,
 wczoraj 25974

 Szybkie ładowanie
 jest:
włączone.

 
ccc
TwojePC.pl © 2001 - 2024
A R C H I W A L N A   W I A D O M O Ś Ć
    

[OT] wielkie kratery , Banan 2/11/10 12:14
nie zaczelo was zastanawiac, ze ostatnio coraz wiecej takich "dziurek" sie pojawia?
http://wiadomosci.onet.pl/...764408,wiadomosc.html

nie chodzi mi o jakas wielka teorie spisku, cos w stulu tajnej broni z antymateria czy to przez zderzacz hadronow i male czarne dziurki. chociaz nie przecze... :) moze to jakas wielka dzdzownica :) ale zaczyna to byc ciekawe.

  1. Ja bym się nie podniecał , milekp 2/11/10 12:24
    Znamienne jest ostanie zdanie: "Corocznie w Turyngii dochodzi do dwudziestu podobnych osuwisk. Lokalne władze zobowiązały się jak najszybciej zasypać wielki lej."

    1. Jezeli corocznie , Galnospoke 2/11/10 12:34
      20 takich kraterow to:
      1) dlaczego o tym nie pisano wczesniej
      2) dlaczego napisano o tym jednym przypadku.

      Brak logiki.

      To sa zjawiska na skale swiatowa i zawsze tak samo glupio tlumaczone: najpierw oficjalne "nie mamy pojecia", a pozniej "eee... uuuu... bo to byly ruchy tektoniczne i plamy na Sloncu".

      1. Pisano :)))) , Yen 2/11/10 12:41
        http://www.youtube.com/watch?v=j_0poawGQGs

        Wiedźma pozdrawia :)
        gg:5182317

        1. Jejku , Galnospoke 2/11/10 12:50
          Nie widze powiazan miedzy Gwatemala, a Turyngia.Analfabetyzm wtorny.

      2. nie pisano , milekp 2/11/10 15:17
        dlatego, że żaden pismak nie wziął tego na tapetę. Analogicznie - o dopalaczach wiadomo od kilku lat, burza się rozpętała po kilku obszernych tekstach w ogólnopolskich gazetach.

        1. edit: , milekp 2/11/10 15:19
          no bo kogo interesują osuwiska w Turyngii? Na naszym Śląsku też jest ich pełno, procesy geologiczne, podziemne erozje wodne - sporo tego.
          Nie rozumiem dlaczego miałoby być to coś szczególnego.

          1. i tak samo wygladaja? , Banan 2/11/10 16:59
            rowne, okregle, wrecz powiedzialbym ze wywiercone :)
            to mnie tez ciekawi, ich ksztalt.

            1. wolałbyś , myszon 2/11/10 21:21
              żeby miały profil Kaczyńskiego? Wtedy byłaby niezła pożywka dla prasy.

  2. ale przecież sprawa jest oczywista , Demo 2/11/10 12:29
    te dziury robi Silver Surfer przygotowując daną planetę do wchłoniędzia przez Great Devourera Worldsów :)

    było w 2 cz. Fantastic Four, lamerze :P

    napisalbym swoj config,ale sie nie
    zmiescil:(

    1. :)))) , Yen 2/11/10 12:42
      No co Ty to krety z Czarnobyła :)))))

      Wiedźma pozdrawia :)
      gg:5182317

      1. No właśnie , Bergerac 2/11/10 12:49
        albo jakieś anomalie przeniosły się tu z okolic Jupitera :]

        Barbossa: You're supposed to be dead!
        Jack Sparrow: Am I not?

      2. Chyba raczej , Piter 2/11/10 14:24
        Czelabiński Robak Ziemny :)

        "Uspokój się! bo zobaczysz,
        dostaniesz wpierdol." - Piston (TM)

    2. pffff tak po prawdzie to , Dabrow 3/11/10 12:50
      Vogoni robią badania gruntu pod nową autostradę...

      http://www.forumfilm.pl/autostopem/

      !!!!!TO JEST SPARTA!!!
      !Tu się nic nie zmienia!
      ------dabrow.com------

      1. Nieprawda , Bergerac 3/11/10 12:58
        Kto oglądał ''Tremors'', ten wie o co kaman.

        Barbossa: You're supposed to be dead!
        Jack Sparrow: Am I not?

        1. noob jesteś , Demo 3/11/10 16:20
          tamte kanały były nieporównywalnie mniejsze :)

          napisalbym swoj config,ale sie nie
          zmiescil:(

          1. diuna , Banan 3/11/10 16:48
            teraz mnie olsnilo. to czerwie. pamietacie diune?
            to dopiero malenstwo. i nawet by pasowalo do tych "dziurek"

            a dla tych co to ominelo: http://pl.wikipedia.org/wiki/Czerw_pustyni

            1. no i sprawa załatwiona , Demo 4/11/10 08:32
              teraz tylko czekamy aż u nas się pojawią i zaprzęgamy Harvestery :D

              napisalbym swoj config,ale sie nie
              zmiescil:(

            2. Ale przecież , Bergerac 4/11/10 08:41
              czerwie z Diuny to wyrośnięte robale z Tremorsów!!!

              Barbossa: You're supposed to be dead!
              Jack Sparrow: Am I not?

  3. podajcie jakieś fajne namiary , Chrisu 2/11/10 12:49
    na miejsca po eksplozji bomb atomowych.
    Po car bombie nic fajnego nie widać...

    /// GG# 1 110 10 10 11 100 10 \\\

    1. prosze bardzo :) , piszczyk 2/11/10 15:22
      http://tiny.pl/hwrfd
      Jak oddalisz sobie widok, to jest tam ich wiecej :)

      takie tam klamoty . . .

  4. koniec świata , celt 2/11/10 13:07
    jak nic

    Everything should be made as simple as
    possible, but no simpler

  5. To nie dziur więcej się pojawia, tylko newsów na ich temat. , Rhobaak 2/11/10 16:09
    20 lat temu nie miałbyś pojęcia, że coś takiego istnieje, bo nie pokazywaliby tego w Dzienniku w TVP:)

    Kor2dual3,2hZ overkloc,4Gbit Ram
    G-forc 460 gietex,barakudy
    Children of Neostrada Association MVP

  6. ja wiem co to , lothar222 2/11/10 19:27
    Ten krater powstał wskutek bitwy między koboldami a ciemnymi goblinami!!!

  7. To pewnie ich sprawka , Yog-Sothoth 2/11/10 19:39
    http://www.youtube.com/watch?v=-2XlKqCTXFg

    ;)

    wrong fool!

  8. A wytlumaczenie jest banalnie proste , etranger 2/11/10 19:40
    Autor: F. Paul Wilson
    Tytul: Robale

    (Bugs)

    Z "NF" 11/93

    Niebo staje się coraz czarniejsze, ziemia rozstępuje się,
    tworząc coraz to nowe otchłanie. Natura dziczeje - czy
    trzeba innych dowodów na zbliżanie się końca świata?
    Hank rzucił okiem na ekran telewizora, znajdującego się w
    pokoju obok. Kolejny kaznodzieja. W telewizji aż się od nich
    roiło. Wszyscy głosili to samo: koniec jest tuż, tuż. Cóż
    za domyślność! Komu potrzebne było to całe gadanie, gdy
    wystarczy tylko wyjrzeć przez okno.
    Ale Hank nie wyglądał. Pracował od godziny. Ponownie
    odwrócił się tylko w kierunku okna i wbił gwóźdź
    przytrzymujący ostatnią z równo przyciętych desek
    zabezpieczających przed naporem cyklonem.
    Właściwie zakończył robotę. Listwa trzymała się
    mocno ramy okna w łazience. Cofnął się, by ocenić swoją
    pracę.
    - Proszę bardzo - powiedział na głos, aż kafelki
    odpowiedziały mu echem. - Powinno powstrzymać to draństwo.
    Nawet jeśli robale dadzą sobie radę z okiennicami i
    szybami, nic, co ma więcej niż pięć centymetrów średnicy,
    nie przeciśnie się przez tę zaporę. A one wszystkie mają
    więcej niż pięć centymetrów.
    Równie ważne było zabezpieczenie drzwi belką. Aby
    podziwiać kolejne swoje dzieło, Hank musiał przecisnąć się
    przez salon, zastawiony kartonami z żywnością w puszkach i
    pięciogalonowymi baniakami z wodą źródlaną. Klamry zamocował
    głęboko we framudze; były ze wzmocnionej stali,
    przystosowane do przytrzymania dębowej belki o wymiarach
    dziesięć na dziesięć centymetrów.
    Ani robale ani ludzie nie wejdą do środka - chyba że on
    na to zezwoli.
    Musiał jednak przyznać, że mieszkanie wyglądało jak
    rupieciarnia. Carol na ten widok dostałaby ataku
    furii.
    Ale Carol tego nie widzi. Odeszła i nie miała zamiaru
    wracać. Przynajmniej tak twierdziła.
    Hank podszedł do okna i wyjrzał przez szparę. Chyba
    podobnie czuje się więzień za kratami, z tym, że żadne z
    więzień nie wychodzi na Upper East Sidena Manhattanie. A do
    tego najbliższe z nich było opuszczone. W porannym dzienniku
    podawali informację o masowej ucieczce z wyspy Riker, gdy na
    nocnej zmianie nie pojawił się ani jeden strażnik.
    Wszystko się waliło. Panika i anarchia. Przez te robale.
    Godziny od świtu do zmierzchu pozostawały jeszcze dla ludzi,
    ale noce należały już do nich. A tu zima za pasem. Dni stają
    się coraz krótsze, a noce coraz dłuższe.
    Hank obserwował ostatnie promienie słońca, kryjącego się
    za sąsiednimi budynkami. Znowu noc. Wkrótce powietrze
    wypełnią te fruwające obrzydlistwa. Zastanawiał się, gdzie
    też może być Carol. Pomimo częstych kłótni z powodu jej
    niezdolności przewidywania nadchodzących zdarzeń, nie
    potrafił przestać się o nią martwić. Miał nadzieję, że jest
    bezpieczna.
    I wtedy zadzwonił telefon. Hank podbiegł do aparatu.
    - Carol? - zapytał, przykładając słuchawkę do ucha. Na
    dźwięk znajomego głosu ogarnęło go uczucie ulgi. - Gdzie
    jesteś?
    - U rodziców. Wszystko w porządku.
    - Rozumiem - odrzekł. Teraz, gdy wiedział, że jest
    bezpieczna, powróciła irytacja.
    - Zamierzasz tam pozostać?
    - Sama nie wiem. Musiałam z kimś porozmawiać, Hank, z
    tobą nie sposób było zamienić ani słowa od czasu pokazania
    się robali.
    - Porozmawiać? - serce zabiło mu mocniej. - Co im
    powiedziałaś?
    - O nas. Muszę poukładać sobie to wszystko.
    - Czy mówiłaś im o... o naszych zapasach?
    - Tak, ale tylko...
    - Carol! Jak mogłaś? - czuł, jakby ktoś wbił mu nóż w
    serce. - Czyż nie zakazałem ci wspominać o nich
    komukolwiek? One są dla nas!
    - Czy to znaczy, że nie podzieliłbyś się z moją
    rodziną, gdyby przyszło im głodować?
    - Carol, według oficjalnych danych wszystko zostało już
    sprzedane. Półki w sklepach są puste! Gdy zjemy to, co
    mamy,nie będziemy mogli liczyć na nic więcej. Kupiłem to
    wszystko dla nas! Dla ciebie i dla mnie! Byśmy mogli przeżyć
    tę... tę apokalipsę!
    - Dlatego właśnie opuściłam cię, Hank - odpowiedziała. -
    Ty oszalałeś.
    - Świetnie! - powiedział czując, jak serce przenika mu
    fala chłodu. - Zostań ze swoją mamusią i tatusiem, i wypłacz,
    co masz na sercu. Dobranoc.
    Rzucił słuchawkę na widełki, odczekał chwilę, by
    następnie odłożyć ją na bok. Dopiero wtedy podszedł do drzwi
    i zaryglował je potężną belką.
    W słuchawce zaczęło wyć. Zakrył ją poduszką, by
    zagłuszyć dźwięk.
    Carol... jak mogła mu to zrobić? Dlaczego papla po całym
    mieście o jego zapasach? Dlaczego usiłuje zniweczyć jego
    plan? To nie miało sensu. Zebrał jedzenie z myślą o nich.
    Jest jej mężem. Ma obowiązek opiekować się nią. I właśnie
    to robi.
    Ale najwidoczniej Carol na tym nie zależy. Nie, dopuściła
    się czegoś więcej, sabotuje jego wysiłki. Matka powie o
    zapasach siostrze Carol, siostra mężowi, który poinformuje o
    tym całą swoją cholerną rodzinę i tak wieść rozniesie się w
    postępie geometrycznym. Kiedy zabraknie jedzenia tym, którzy
    nie byli na tyle przewidujący, by kupić, kiedy jeszcze
    pozostało coś w sklepach, zapukają do jego drzwi i będą
    błagać o pomoc. A gdy im odmówi, narobią rabanu,
    przyciągając tym jeszcze większy tłum. A wtedy może zrobić
    się nieprzyjemnie. Hank oczami wyobraźni widział, jak tłum
    taranuje drzwi mieszkania, jak wygłodniała horda tratuje się
    nawzajem, byle tylko dostać się do jego jedzenia i jego
    wody, jak odbierają mu wszystko, może nawet życie, jeśli
    stanie im na drodze.
    Na samą myśl o tym aż zadrżał. Paplanie Carol może
    zniweczyć jego plany. Ale nie było sposobu, by zamknąć jej
    usta.
    A może jednak.
    Nie mógł zmusić jej, by odwołała to, co mówiła. Nawet
    gdyby się zgodziła, nic by to nie dało. Ale może
    zmienić jej opowieść w kłamstwo. Musi jedynie przenieść całe
    zapasy w inne miejsce.
    I właśnie wtedy olśniło go, gdzie je może ukryć.
    Przypomniał sobie, że w czasach kawalerskich wynajmował
    bungalowy na wybrzeżu w takich miejscowościach jak Chadwick
    Beach czy Seaside Hights. Większość domków była z dykty,
    ale znał kilka solidniejszych, wyposażonych nawet w
    okiennice i centralne ogrzewanie. O tej porze roku stały
    puste, podobnie jak pobliskie plaże. Czekały na nowy sezon,
    który nie przyniesie jednak nowych urlopowiczów. Idealne
    miejsce.
    Trzeba przygotować się do wywiezienia zapasów. Musi ustawić
    je w stosach nie wyższych niż metr bo tylko taki ciężar
    udźwignie na ręcznym wózku. Rano, skoro świt, każdy ze stosów,
    zabezpieczony prześcieradłem, załaduje do wynajętego
    mikrobusu zaparkowanego nadal przed domem.
    Hank wziął koc i wciśnięty w kąt za stosem zapasów
    liczył godziny do brzasku. Zapadł w nerwowy sen. Śniły mu się
    spokojniejsze czasy, gdy był szczęśliwy z Carol, gdy noce
    nie były krwawymi horrorami pełnymi gwałtownych śmierci.
    Śnił o czasach sprzed robali.
    Robale... Nikt nie wiedział, skąd się wzięły. Wszystko
    zaczęło się, jak jakiś surrealistyczny koszmar. Pewnej nocy
    powstały w ziemi wielkie dziury, dziury bez dna, prawdziwe
    studnie bez dna. Naukowcy z całego świata usiłowali zmierzyć ich
    głębokość, lecz bez powodzenia. Dokąd prowadziły te dziury,
    nikt nie wiedział. Uczeni potrafili jedynie stwierdzić,
    że... dokądś. Kolejnej nocy powietrze wpadające do dziur
    zmieniło swój kierunek, niosąc zapach padliny. I robale.
    Robale. Nie były to jednak małe owady, które można zabić
    packą, tylko wielkie, zjadliwe bestie, dochodzące do pół
    metra, a nawet dłuższe, jakich nikt nigdy jeszcze nie
    widział. Komentatorzy dziennika wymyślali dla nich nazwy.
    Każdej nocy do już istniejących dodawano nową.
    Jako pierwsze pojawiły się osy-przeżuwaczki. Szybujące
    okropieństwa wielkości homara, ze skrzydłami jak u ważki,
    praktycznie jedna wielka latająca szczęka z ostrymi jak
    diament ząbkami. Atakowały w masie, niby piranie, nie
    pozostawiając na swej drodze nic poza czerwoną plamą. Nawet
    kosteczki.
    Następnie pojawiły się muchy o brzuchach wielkości piłki.
    Pęcherzyki kwasowe pozwalały im trawić jeszcze żywe ofiary.
    Potem grotowce, idealna nazwa dla paskudztw, które
    wwiercały się stożkowatymi, ostrymi jak brzytwa główkami w
    czaszki lub brzuchy ofiar i wysysały wszystko, co się da.
    Każdej nocy całe roje robaków wyłaziły z dziur i
    korzystając z ciemności, atakowały wszystko, co się rusza. O
    świcie wracały do swych legowisk, gdzie wygłodzone czekały
    na kolejny zachód słońca, by ruszyć na żer już w
    towarzystwie nowych gatunków.
    Jaki nowy horror przyniesie kolejna noc? Nawet najgorsze
    koszmary senne nie były w stanie konkurować z tym, co
    działo się na jawie.
    Cokolwiek by to było, okaże się zapewne straszne. Może
    najstraszniejsze z wszystkiego, co działo się dotychczas.
    Nagle obudził Hanka jakiś odgłos z sypialni. Był to
    dźwięk tłuczonego szkła. Robale - najprawdopodobniej
    grotowce - taranowały okno, nadwerężając okiennice. Gdyby
    nie wzmocnienia przeciwcyklonowe, już byłyby w pokoju i
    pożerały go żywcem. Nasłuchiwał przez jakiś czas, jak
    bezskutecznie waliły w metalowe wiązania, by następnie
    odfrunąć w kierunku innych, czerwonych pastwisk.
    Jeszcze w ciągu tej nocy, o różnych porach, słyszał
    krzyki z sąsiednich mieszkań, głuche odgłosy kroków na
    klatce schodowej. W pewnym momencie jakaś kobieta zaczęła
    dobijać się do jego drzwi, krzycząc coś o robakach w sieni i
    błagając, by ktokolwiek wpuścił ją do środka. W pierwszym
    odruchu chciał jej otworzyć, sięgnął nawet do belki, ale po
    chwili zawahał się, czy to aby nie podstęp. Może ktoś, kto
    widział, jak wnosi zapasy, chce się teraz dostać do jego
    mieszkania. Przykucnął obok drzwi i zagryzając wargi, czekał
    aż kobieta pójdzie sobie. Nagły, rozdzierający krzyk wdarł
    mu się w czaszkę. Potem nie usłyszał już nic oprócz
    przytłumionego, przeraźliwego szlochu, a nastąpiły już tylko
    dźwięki gwałtownej młócki i cisza.
    Gdy wstrząśnięty do głębi chciał wrócić na swój koc,
    odchodząc od drzwi zobaczył wpływającą spod nich krew,
    która tworzyła kałużę w przedpokoju. Zasłonił dłonią usta i
    pognał do łazienki.
    Dużo później, gdy już mógł coś przełknąć, zrobił sobie
    kawy. Oglądał telewizję, wsłuchując się w dźwięk ściszonego
    do oporu odbiornika. Obraz migał od czasu do czasu, ale to
    nie były zakłócenia w dopływie prądu. Na wszelki wypadek
    miał odbiornik na baterie. Jedyne, co przekazywała
    telewizja, to kazania i wiadomości, fatalne wiadomości.
    Prezydent ogłosił stan wyjątkowy, ale wojsko było w
    całkowitym rozkładzie. Cała struktura państwa rwała się.
    Wiadomości jedynie umocniły w Hanku postanowienie
    opuszczenia miasta wraz ze wschodem słońca. A właściwie
    czemu miał czekać aż do świtu! Niebo już się rozjaśniało. Te
    paskudztwa będą teraz kierować się do swych kryjówek, by uciec
    przed brzaskiem. Nic nie stoi na przeszkodzie, by zaczął
    ładować samochód.
    Pierwsza partia owinięta prześcieradłem spoczywała już na
    ręcznym wózku. Hank zdjął belkę i uchylił drzwi, by
    rozejrzeć się w sytuacji.
    Ktoś był na korytarzu. Po lewej stronie, w głębi, niedaleko
    windy zauważył jakąś zwiniętą w kłębek postać. Nikogo
    więcej w zasięgu wzroku. Hank wyszedł z mieszkania, zamknął za
    sobą drzwi i pośpiesznie ruszył do windy, pchając przed
    sobą wózek po czerwonej, rozmazanej smudze krwi, ciągnącej
    się od jego progu do nieruchomej postaci.
    Zmusił się, by spojrzeć w tę stronę. Kobieta. A właściwie
    już nie. Niewiele mógł rozpoznać z tego, co po niej zostało.
    Ciało było skurczone, jakby zasuszone; widoczne kawałki
    skóry poszarpane, przeżute i dziwnie pozbawione krwi.
    Powstrzymał atak mdłości i pochwalił się w myślach za to, że
    nie otworzył drzwi. Gdyby to zrobił, mógłby teraz wyglądać
    tak samo. Powtarzał to sobie kilka razy, gdy odwrócony
    tyłem do zwłok, czekał na windę.
    Nagle z głębi korytarza doszło go gniewne bzyczenie.
    Obrócił się. Panująca w korytarzu ciemność sprawiała, że nic
    nie widział, ale dźwięk był dziwnie znajomy. Szum
    podwójnych skrzydeł ważki. Nasłuchał się go w ciągu
    ostatnich kilku nocy. Po chwili posłyszał kolejny odgłos -
    zgrzytanie zębów osy-przeżuwaczki.
    Przerażenie odebrało mu siły. Za wcześnie! Dużo za
    wcześnie opuścił mieszkanie!
    W pierwszym odruchu chciał uciec do siebie, ale
    powstrzymała go wizja tego, jak stoi przed zamkniętymi
    drzwiami mieszkania i grzebie w poszukiwaniu klucza, gdy
    osa koncentruje się na jego szyi. Dlatego też nie ruszał się
    i wściekle naciskał wszystkie przyciski, byle tylko
    sprowadzić windę.
    Bzyczenie stawało się coraz głośniejsze, coraz
    groźniejsze. I wtedy zobaczył ją w pełnym świetle, jak
    frunęła wprost na niego półtora metra nad podłogą.
    Zgrzytanie zębów nabrało tempa. Strach sparaliżował go, a
    krzyk nie zdołał wydobyć się z zaciśniętego gardła. Hank
    czuł, że zbliża się śmierć.
    I wtedy posłyszał inny dźwięk - dźwięk otwierających się
    drzwi windy. Wskoczył do środka, wciągając za sobą wózek i
    jednocześnie zamknął drzwi. Osa skręciła za nim, ale
    uderzyła w metalową krawędż i upadła na podłogę ze
    zwichniętym skrzydłem. Trzepotała się i bzyczała wściekle
    na zewnątrz windy, gdy Hank naciskał guzik PARTER.
    Spocony, ledwie dysząc, ukucnął i oparł się o ścianę
    zjeżdżającej w dół windy. Bał się nawet poruszyć. Chciał
    pozostać w tym stalowym pudle bez okien do samego świtu. Ale
    zmusił się do wstania. Winda wiozła go na dół, przecież
    musiał wydostać się z miasta. Trzeba było zwieźć całe zapasy
    do mikrobusu, zanim na ulicę wyjdą ci, którzy przeżyli
    kolejną noc.
    Światło w windzie przygasło i wagonik zatrzymał się z
    piskiem. Boże! Czy ugrzęźnie między piętrami? Ale winda
    ruszyła ponownie. Nie miał wątpliwości, że musi ją opuścić
    jak najszybciej. W każdej chwili groziło wyłączenie prądu.
    Przez lekko uchylone drzwi wyjrzał na zewnątrz. Otaczał
    go półmrok. Wszystkie żarówki albo były rozbite, albo
    wyłączone. Na prawo, w bladym świetle brzasku, dostrzegł, że
    grube szkło frontowych drzwi i okien zostało rozbite; po całej
    podłodze sieni walały się jego odłamki. I coś jeszcze leżało
    przy zrujnowanym wejściu.
    Coraz jaśniejsze światło dnia sprawiło, że Hank przymrużył
    oczy. Kolejne ciało. Nasłuchiwał trzepotu skrzydeł. Cisza.
    Wziął głęboki wdech, pchnął wózek i skierował się do
    wyjścia. Zwolnił nieco przy leżących zwłokach. Tym razem był
    to mężczyzna, prawie nie naruszony, ale bardzo blady. Hank
    go nie rozpoznał. Zdał sobie sprawę, że zna niewielu ze
    swych sąsiadów. Może tak jest lepiej. Spojrzał w szkliste
    oczy zmarłego i wstrząsnął nim dreszcz.
    Jak zginąłeś, człowieku?
    Gdy się odwracał, posłyszał dźwięk, coś pomiędzy
    cmoknięciem a bulgotem. Wydawało się, że dochodzi od strony
    trupa. Gdy tak stał, przyglądając mu się, zauważył ruch
    gardła i żuchwy. Ależ on nie może być żywy! Nie z tym martwym
    wzrokiem!
    I wtedy usta zmarłego otwarły się i Hank zobaczył, jak
    coś poruszało się wewnątrz nich. Nie, już nie wewnątrz, coś
    wypełzało na zewnątrz. Coś płaskiego, szerokiego, z głową
    zwieńczoną szczypcami, o skórze brązowej i błyszczącej tam,
    gdzie nie była krwistoczerwona. To coś ciągnęło za sobą
    ciało długie na sześć stóp, grube jak puszka po piwie, o
    niezliczonej liczbie silnych, gumowatych, ociekających krwią
    nóg.
    Był to rodzaj ogromnej stonogi, która opuszczała gardło
    zabitego i kierowała się wprost na Hanka. I to z dużą
    prędkością!
    Hank zawył i zaczął cofać się w głąb sieni tak długo, aż
    nogami uderzył o kant stojącej tam kanapy. Wskoczył na nią i
    usiłował wspiąć się po ścianie.
    Ale "to" nie było nim zainteresowane. Skierowało się ku
    drzwiom i nie zważając na rozbite szkło, maszerowało w
    kierunku ulicy, bez wątpienia ku najbliższej dziurze.
    Hank w życiu nie widział czegoś podobnego. To musiał być
    najnowszy nabytek tej robalowej hordy.
    Stwierdził, że zachował się jak stara panna na widok
    myszy. Zeskoczył z kanapy, podbiegł do drzwi frontowych i
    wyjrzał na zewnątrz.
    Poniedziałkowy poranek. Ulice powinny tętnić życiem. Ale
    panował bezruch, nie było ani samochodów, ani taksówek, czy
    ciężarówek. Nie, chwileczkę! Na końcu ulicy zauważył
    chrząszcza wielkości kubła na śmieci z parą budzących strach
    szczęk. Czmychał w kierunku Parku Centralnego. Od czasu do
    czasu latające stwory przeszywały powietrze, również
    kierując się na zachód. Poza tym ulice były puste. Dokąd
    udała się ogromna stonoga? Jak mogła tak szybko zniknąć za
    rogiem?
    To nie miało znaczenia. Hank musiał działać. Wpadł z
    powrotem do sieni i ślizgając się po szkrzypiącym szkle
    podciągnął swój wózek do mikrobusu. Szybko wypakował
    wszystkie pudła do furgonetki i pobiegł do windy. Musi się
    śpieszyć. Musi wiele razy obrócić, by przenieść wszystkie
    zapasy.

    Nic nie zakłócało jazdy po autostradzie. Ruch na drodze
    był; tak mały, że Hank praktycznie miał sześciopasmówkę dla
    siebie.
    Zastanawiał się, czemu tak niewiele osób wyjeżdża z
    miasta, ale uświadomił sobie, że to z braku paliwa.
    Wszystkie mijane przez niego stacje benzynowe były
    opuszczone. No i dokąd tu jechać? Według ostatnich
    wiadomości piekło było wszędzie - nie wiadomo, czy
    opuszczając jedno miejsce, nie wpadało się w jeszcze gorsze.
    A poza tym, co czeka tego, kto nie zakończy swej podróży
    przed nastaniem zmroku? Lepiej pozostać na miejscu,
    przyczaić się i trzymać tego, co się ma.
    Przez całą drogę nie mógł przestać myśleć o Carol. To
    dziwne, że dopiero kryzys o tak apokaliptycznym wymiarze
    uświadomił mu, jak mało mają ze sobą wspólnego, jak płytka
    była ich znajomość. Powinien zauważyć to już dawno,
    zwłaszcza w okresie, gdy pokłócili się w sprawie dzieci. On
    chciał mieć ich całe mnóstwo; ona - wcale. Nie chcę
    sprowadzać dziecka na taki świat, powiedziała.I oczywiście
    postawiła na swoim.
    Hank nie mógł powstrzymać uśmiechu. Świat, na który nie
    chciała wtedy sprowadzić dziecka, był rajem w porównaniu z
    obecnym.
    Znowu miałaś rację, Carol. A tak kochasz mieć rację.
    Mimo to nie opuści jej. Nie można mu było zarzucić
    nielojalności. Wróci po nią, jak tylko znajdzie na wybrzeżu
    coś odpowiedniego. Ale na wszelki wypadek o celu podróży
    poinformuje ją dopiero na miejscu. Dzięki temu Carol nikomu
    nic nie wypaple.
    Zobaczył z daleka zjazd z autostrady, prowadzący do
    Seaside Hights. Jego zjazd. A obok drugi napis informujący o
    stacji benzynowej i restauracji Thomasa A.Edisona. Poniżej,
    oparty o krawędż jezdni, napis na kawałku dykty głosił:
    MAMY BENZYNE
    I ROPE DO DEISLI
    Może i macie, pomyślał, ale nie znacie pisowni!
    Hank sprawdził, ile ma paliwa. Połowa zbiornika. Z
    pewnością będzie musiał słono zapłacić, ale nie wiadomo, czy
    w ogóle jeszcze znajdzie gdzieś czynną stację.
    Przed sobą zobaczył zdezelowany samochód skręcający
    zgodnie z wskazaniem napisu. Hank zdecydował się pojechać za
    nim.
    Gdy zbliżał się do dystrybutorów, zauważył, jak jeden z
    dwóch pracowników nachylił się nad okienkiem wozu po
    stronie pasażera. Nagle wyprostował się i ruchem ręki
    nakazał kierowcy opuścić teren stacji.
    Prawdopodobnie klient nie miał dosyć pieniędzy, pomyślał
    Hank.
    Uśmiechnął się i uderzył obcasem o jedną z brezentowych
    toreb wepchniętych pod siedzenie. Miał coś lepszego niż
    pieniądze. Srebrne monety. Cenny metal. Zawsze wart co
    nieco, niezależnie od czasów, a w złych czasach wart
    jeszcze więcej. Im było gorzej, tym wyżej stała jego siła
    nabywcza.
    Zwolnił i wyjął garść monet. Wsadził je do kieszeni,
    sprawdził, czy oba zamki u drzwi są zamknięte i podjechał do
    dystrybutora.
    Dwaj mechanicy - blondyn i szatyn - byli świeżo ostrzyżeni i
    wygoleni. Obaj dobrze zbudowani i koło trzydziestki. Blondyn
    podszedł do samochodu od strony Hanka.
    - Macie benzynę? - zapytał Hank, uchylając okno na kilka
    centymetrów.
    Gość przytaknął ruchem głowy.
    - A czym chcesz płacić, czy masz coś oprócz plastyku i papieru?
    - To chyba wystarczy. Wszystkie monety są sprzed 1964 roku,
    solidne srebro - powiedział wyjmując srebrniaki.
    Blondyn wlepił wzrok w monety. Następnie zawołał kolegę.
    - Ray, on ma srebro. Czy przyjmujemy srebro?
    Ray podszedł do okna od strony pasażera.
    - Sam nie wiem - powiedział przez szybę - Masz coś jeszcze?
    - To chyba wystarczy - upierał się Hank.
    - Co masz z tyłu? - zapytał blondyn.
    Hanka ogarnęło uczucie, że znalazł się w pułapce.
    Sięgając do skrzyni biegów, mruknął:
    - To moja sprawa.
    Ale nie zdążył wrzucić biegu. Nagle obydwa boczne
    okna wyleciały z hukiem, obsypując go kawałkami szkła; z lewej
    strony potężna pięść wylądowała na jego szczęce, aż ujrzał
    wszystkie gwiazdy. Usłyszał odgłos otwieranych drzwi,
    poczuł jak ktoś wbija mu palce we włosy i ramiona, jak czyjeś
    dłonie wyciągają go zza kierownicy i rzucają na chodnik.
    Straszliwy ból przeszył go w krzyżu, gdy obracając się na
    plecy, usiłował złapać powietrze. Na pół świadomy słyszał,jak
    jeden z mechaników wyłącza silnik i otwiera drzwi bagażnika.
    - A niech to szlag! - to był głos Raya. - Gary! Spójrz tylko!
    Ten facet jest nafaszerowany!
    Hank z trudem stanął na nogach. Był przerażony. Z jednej
    strony chciał uciec, ale dokąd? I po co? By dać się
    złapać wraz z nadejściem nocy? A nawet jeśli uda mu się
    znależć kryjówkę, by umrzeć z głodu? Nie? Musi odzyskać
    swoje zapasy.
    Chwiejnym krokiem podszedł do mikrobusu i usiłował
    zamknąć drzwi.
    - To moje! - krzyczał.
    Jasnowłosy Gary rzucił się na niego cały czerwony z
    wściekłości i zaczął go okładać pięściami tak szybko, że
    Hank nie bardzo wiedział, co się wokół dzieje. Jedyne, co
    pamiętał, to, że przez moment trzymał się na nogach, by po
    chwili uderzyć twarzą o asfalt, czując ogień w głowie i
    brzuchu.
    Zaczął pochlipywać.
    - To nie fair. To moje!
    Uniósł głowę i splunął krwią.Gdy odzyskał jasność widzenia
    zauważył nadjeżdżający z dużą prędkością biały wóz.
    Przymrużył oczy. Na dachu samochodu lśniło coś czerwono-
    niebieskiego, a z boku zauważył herb stanu. Wóz policyjny.
    Dzięki Bogu!
    Z trudem podźwignął się na klęczki i jęcząc, zaczął
    rozpaczliwie machać rękami.
    - Na pomoc! Na pomoc! Złodzieje!
    Samochód policyjny z piskiem zatrzymał się za mikrobusem
    Hanka. Wyskoczył z niego wysoki, szpakowaty policjant,
    wspaniale prezentujący się w szarym mundurze i świecącym
    brązowym pasie. Podszedł do złodziei, którzy nadal
    podziwiali zawartość wozu.
    - Kapitanie, niech pan zobaczy, co znaleźliśmy - rzekł Ray.
    - Pieprzony supermarket na kółkach - dorzucił Gary.
    Policjant wpatrywał się w rząd kartonów.
    - Niezły widok. Zdaje się, że dostał nam się ptaszek.
    - Panie oficerze - zagadnął Hank, nie wierząc własnym uszom. -
    Ci ludzie usiłowali mnie okraść.
    Ten obrócił się i mierząc go wzrokiem powiedział:
    - Rekwirujemy te zapasy.
    - Pan jest z nimi?
    - Nie. To oni są ze mną. Jestem ich oficerem.
    Przygotowaliśmy tę drobną operację, by łapać spekulantów i
    przemykających się szabrowników. Ma pan zaszczyt być
    naszym pierwszym łupem.
    - Ja to wszystko kupiłem! - Hank ledwo trzymał się na nogach.
    Chwiał się jak młode drzewo na wietrze. - Nie macie prawa!
    - Mylisz się - spokojnie odpowiedział mu policjant. - Mam
    wszelkie prawo. To spekulanci nie mają praw.
    - Złożę na pana skargę.
    Odpowiedział mu lodowaty uśmiech.
    - Spadaj, mały. Ja tu jestem sędzią najwyższej instancji.
    Dziękuj Bogu, że nie zostałeś zastrzelony na miejscu
    przestępstwa. Twoje zapasy dostaną się tym, którzy potrafią
    zrobić z nich właściwy użytek. Pozwolą nam przetrwać do
    czasu, gdy trzeba będzie na nowo przywracać porządek.
    Hank nie mógł uwierzyć w to, co się działo. Musi być
    coś, co mógłby zrobić, ktoś do kogo mógłby się odwołać.
    I wtedy zobaczył jak Gary zdziera papier z jednego z kartonów.
    - Spójrzcie, kluseczki, moje ulubione!
    W Hanka coś wstąpiło. Rzucił się na Gary'ego wrzeszcząc i
    wymachując pięściami.
    - To moje! Zabieraj swoje łapska!
    Ale nie wyszedł mu ten atak. Policjant zrobił krok do przodu
    i Hank walnął twarzą w jego ramię. Cofnął się o kilka
    kroków chwytając za rozkwaszony nos.
    - Spadaj, mały - nakazał mu kapitan głosem twardym i zimnym.
    - Spadaj, póki jeszcze możesz.
    - Nie mogę - odezwał się Hank, choć bał się śmiertelnie - Nie
    mam dokąd uciec! Stąd wszędzie daleko. Mam dwie torby
    srebrnych monet pod siedzeniem. Zabierzcie je. Oddajcie mi
    tylko mikrobus. Proszę.
    Kapitan sięgnął po rewolwer. Nie zawahał się ani przez
    moment. Jednym ruchem wyjął go, odbezpieczył i wycelował w
    twarz Hanka.
    - Zdaje się, że nie rozumiesz co się do ciebie mówi.
    Nawet nie mrugnął naciskając na spust. Hank chciał się
    uchylić, ale było już za póżno. Poczuł przeszywający ból w
    czaszce i jasność przed oczami. Zapadł w niezgłębioną
    ciemność.

    Hank nie wiedział jak długo leżał to tracąc, to odzyskując
    przytomność. W końcu poczuł się na tyle silny, by się
    poruszyć. Zdawało mu się, że głowę ma trzy razy większą niż
    normalnie; paskudnie go bolała, ale zmusił się, by unieść ją
    nieco i rozejrzeć się. Ruch wywołał falę bólu w lewej
    części czaszki i świat zawirował wokół. Powstrzymał odruch
    wymiotny, zacisnął powieki i nie poruszając się usiłował
    odtworzyć w pamięci, co zaszło.
    Przypomniał sobie ładowanie mikrobusu, jazdę autostradą,
    skręt po benzynę...
    O, Boże. Policjant. Pistolet. Strzał.
    Hank wyciągnął rękę i ostrożnie dotknął głowy. Głębokie,
    wilgotne rozcięcie tuż nad uchem, skrzepy i odpryski po tej
    stronie szyi i głowy.
    Ale żył. Kula ześlizgnęła się, żłobiąc głęboką bruzdę w
    czaszce. Był słaby, chory, mdliło go i bolało jak nigdy
    dotąd, ale żył.
    Hank ponownie otworzył oczy. Spojrzał w dół. Kałuża
    zakrzepłej krwi widoczna była na chodniku na wysokości jego
    nosa. Nie spuszczając z niej wzroku, uniósł się wyżej,
    podciągnął kolana i wyprostował. Zawrót głowy spowodował,
    że ponownie wszystko wokół zawirowało, ale gdy świat się
    zatrzymał, zaczął ustalać, gdzie jest.
    Po obu stronach stały zielone, metalowe kubły - śmietnik.
    Pomiędzy nimi widział w oddali stację benzynową. Teraz
    opuszczoną. Żadnych fałszywych mechaników machających na
    samochody. Po lewej otynkowana część budynku. Restauracja.
    Musieli zaciągnąć go tutaj i porzucić. Uznali pewnie, że
    nie żyje.
    Zacisnął zęby, by powstrzymać ból i wymioty, stanął na
    nogi i wyjrzał zza kubłów. Restauracja wydawała się
    opuszczona. Obok dystrybutorów i przy zjeździe na autostradę
    było pusto i cicho. Nie widział już samochodów wcześniej tu
    parkujących.
    Jego mikrobusu też nie było.
    Hankowi zbierało się na płacz. Został obrabowany i to
    przez gliny stanowe! Boże, co działo się z tym światem!
    Potwory ludzkie pełzające za dnia niczym się nie różniły od
    nieludzkich, rządzących nocą.
    Noc! Spojrzał na niebo. Dobry Boże, ściemniało się. Za
    kilka minut nocne stwory zaczną wyfruwać i wyłazić ze swych
    nor. Nie może dać się złapać na otwartej przestrzeni.
    Pokuśtykał do bocznych drzwi baru. Zamknięte. Zmusił się,
    by okrążyć budynek i by podejść do drzwi frontowych.
    Podwójne szklane drzwi zabezpieczone były od środka grubym
    łańcuchem. Zajrzał przez nie. Panował tam niesamowity
    nieład, jakby przed zamknięciem splądrowano bar. To jednak
    nie miało znaczenia. Teraz nie niepokoił go brak jedzenia.
    Chciał tylko znależć jakąś kryjówkę.
    Rozejrzał się w półmroku za czymś, czym mógłby rozbić
    szkło - szukał kamienia, kubła, czegokolwiek. Znalazł ciężki,
    kamienny kosz na śmieci, ale w żaden sposób, nie mógł go
    podnieść.
    Bliski paniki zaczął okrążać budynek, byle znaleźć
    jakiekolwiek wejście. Dotarł na tyły, gdy nagle coś ze
    świstem przeleciało mu obok głowy, zgrzytając zębami. Za
    chwilę coś kolejnego. W mrocznym świetle nie widział nic,
    ale nie musiał. Osy-przeżuwaczki. Już wyfrunęły. Widać w
    pobliżu miały jakąś dziurę.
    Pochylony pobiegł w kierunku śmietników po drugiej
    stronie budynku. Może uda mu się ukryć w jednym z kubłów.
    Wślizgnie się do środka i zamknie przykrywę. Może nawet
    znajdzie tam jakieś odpadki nadające się do jedzenia.
    Dobiegł do śmietnika i podciągnął się na wysokość
    pierwszego kubła, by stwierdzić, że nie ma pokrywy. Drugi
    podobnie. I co teraz?
    Całkiem przypadkowo zawadził nogą o dziurę w chodniku.
    Ściek. Jego stopa spoczywała na zardzewiałej kracie.
    Spróbuj ją podnieść! - pomyślał, pochylając się i
    usiłując to zrobić. Krata była kwadratowa, wystarczająco
    szeroka, by dostać się do środka, jeśli tylko zdoła ją
    unieść.
    Kolejny robal przeleciał tuż tuż, na tyle blisko, by
    musnąć mu włosy. Był to grotowiec.
    Zebrał wszystkie siły, by ruszyć kratę, ignorując
    pulsowanie w skroniach spowodowane nadmiernym wysiłkiem.
    Metal zaskrzypiał, ale dał się przesunąć o parę centymetrów,
    potem jeszcze trochę, aż z piskiem całkiem ustąpił. Hank
    odsunął go na bok, wślizgnął się do ciemnego otworu.
    Wylądował w kałuży o jakiś metr poniżej. Nic takiego. Miała
    tylko parę centymetrów głębokości. Wyciągnął ręce i zasunął
    za sobą kratę. Gdy zaskoczyła na swoje miejsce, przykucnął i
    spojrzał w niebo.
    Na zewnątrz było ciemno, ale nie tak jak w jego dziurze.
    Gdy obserwował samotną gwiazdę przebijającą się przez
    wieczorną mgłę, wielka brzuchata mucha przysiadła na kracie
    tuż nad Hankiem i usiłowała przecisnąć się przez nią.
    Widział jej napięte pęcherze kwasowe zbyt szerokie, by
    zmieściły się przez któryś z otworów. Niezadowolona,
    brzecząc wściekle, odleciała w końcu.
    Znalezienie bezpiecznej kryjówki nie przyniosło mu wcale
    ulgi. Zamiast się cieszyć, zaczął płakać. Czemu nie? Nikt i
    tak go tu nie zobaczy. Był sam, ranny - nadal nieco krwawił
    - zmarznięty, zmęczony, głodny, bez jedzenia, pieniędzy,
    środka transportu i w dodatku ukrywał się w kanale, gdzie
    stojąca woda powoli przesiąkała przez jego buty. Znalazł się
    rzeczywiście na samym dnie.
    Wymuszony śmiech odbił się niesamowitym echem od ścian
    kanału. Teraz jedyną pociechą było przekonanie, że już
    gorzej być nie może.
    Coś plusnęło z jego prawej strony.
    Hank zastygł w bezruchu i zaczął nasłuchiwać. Co to było? O
    Boże, co to było? Szczur? Czy też coś gorszego - o wiele,
    wiele gorszego?
    Podciągnął nogi i starał się utrzymać je nad powierzchnią
    wody. Jeśli coś siedziało w wodzie, powinno przepłynąć pod nim.
    Wysilał wzrok i słuch szukając jakichkolwiek oznak życia.
    Po prawej nic nie zauważył.
    Ale od lewej coś się skradało i było coraz bliżej...
    słyszał niezliczone tupnięcia i szurania, jakby coś - nie,
    jakby cała masa czegoś o tysiącu nóg posuwała się po ścianie
    kanału w jego kierunku.
    Z prawej też już słychać było pluśnięcia, pośpieszne,
    coraz wyraźniejsze, niespokojne, szalone. Nagle kanał
    ożywił się, wypełnił odgłosami i ruchem, a wszystko to
    zmierzało ku niemu.
    Hank zawył ze strachu. Opuścił nogi do wody, usiłując
    ponownie podnieść pokrywę kanału. Ale zanim mu się to udało
    para szczypiec jak jęzory zacisnęła się wokół jego prawej
    kostki. Wrzeszczał w przerażeniu i agonii, ale nie
    przestawał naciskać na klapę. Kolejna para szczypiec
    zacisnęła się na lewej łydce. Nacisk na stopy spowodował, że
    runął do wody na kolana.
    I wtedy poprzez blade światło wpadające przez klapę
    zobaczył je. Wielkie stonogi z parą szczypiec zamiast jamy
    gębowej, takie jak ta, którą widział rano gdy opuszczała
    ciało sąsiada. Rura kanalizacyjna, w której się znajdował,
    aż roiła się od tych skorupiaków liczących sobie od półtora
    metra do trzech. Te najbliżej stojące podniosły swe głowy w
    jego kierunku. Słyszał tylko szczęk szczypiec. Hank usiłował
    opędzić się od nich, ale one unikając jego ciosów, wbijały
    się swymi szczękami w jego ramiona, ręce. Ból i strach były
    nie do opisania. Krzyk Hanka odbijał się echem w rurze, gdy
    układały go na wznak, z ramionami ku górze i wyprostowanymi
    nogami. Zimna woda przemoczyła mu ubranie i spływała po
    krzyżu. I wtedy jeszcze większa liczba stonóg wskoczyła na
    niego, pokryła go całego. dobierając się do jego ubrania,
    które warstwa po warstwie zrywały, jakby to były papierowe
    chusteczki. Gdy zdarto już ostatni fragment tkaniny, leżał
    tak w tym kanale zimny, mokry i nagi niby heretyk na kole
    tortur.
    A wtedy wszystkie stwory oprócz tych, które
    przytrzymywały go w wodzie, wycofały się. Nagle zapanowała
    cisza. Ustało tupanie i pluskanie tysiąca stóp i w pewnej
    chwili jedynym odgłosem, jaki dochodził do Hanka, był jego
    nierówny oddech.
    Czego chcą? Co robiły...?
    Po chwili dołączył do niego inny odgłos, dochodzący z
    ciemności tuż za jego stopami. Był to odgłos ślizgania się
    chitynowej skorupy o beton. Gdy narastał, Hank zacząłjęczeć
    z przerażenia. Zaczął szamotać się w wodzie. Jego desperacka
    walka spowodowała jedynie silniejszy ucisk szczypiec, które
    coraz głębiej wbijały się w jego rozorane i krwawiące ciało.
    I wtedy w świetle wschodzącego księżyca zobaczył ją. Ta
    stonoga była podobna do innych, ale o wiele większa, z głowę
    szerokości jego torsu, i ciałem wypełniającym połowę kanału.
    Hank wrzasnął gdy zrozumiał, co go czeka. Te inne,
    mniejsze obrzydlistwa były jedynie robotnicami (i
    trutniami). Schwytały go i przetrzymywały dla swej królowej!
    Ponowił swą walkę, ignorując coraz silniejszy ból. Musiał się
    uwolnić!
    Ale nie dał rady. Królowa czołgała się między wierzgającymi
    nogami Hanka, śligając się po ciałach swoich poddanych i
    zatrzymała dopiero na wysokości jego piersi, wpatrując się
    w niego swymi wielkimi, czarnymi oczami. Gdy Hank obserwował
    ją w niemym strachu, spomiędzy jej szczęk wysunęła się
    podobna do świdra trąbka. Powoli uniosła głowę i
    pochyliła ją w kierunku brzucha Hanka. Hank odzyskał głos i
    wrzeszczał jak opętany, gdy trąbka coraz głębiej wbijała się
    w jego ciało.
    Miał uczucie, jakby ogień wybuchł w jego trzewiach i
    klatce piersiowej i przenosząc się błyskawicznie do nóg i
    rąk, pozbawił je całkowicie siły.
    Trucizna! Otworzył usta, by ponownie wydać z siebie
    okrzyk trwogi, ale neurotoksyna, która pierwsza dotarła do
    gardła sprawiła, że udało mu się wydobyć z niego jedynie
    nieco głośniejszy wydech. Ostatnie zesztywniały mu ręce i
    wtedy poczuł jakby pływał w przestworzach. Nadal leżał w
    wodzie, ale nie czuł wilgoci. Gdy zapadał w błogosławioną
    ciemność, ostatnią rzeczą, którą widział, była potworna
    królowa, której trąbka nadal tkwiła w jego brzuchu.

    Hank nie był pewien czy to jawa, czy sen. Wydawało mu
    się, że nie śpi. Zdawał sobie sprawę z dochodzących wokół
    hałasów, ze stęchłego, kwaśnego zapachu, ze światła, które
    coraz silniej działało na powieki, których nie był w stanie
    podnieść. I nic nie czuł. Jakby został pozbawiony ciała.
    Gdzie się znajdował? Co...?
    I wtedy powróciła pamięć. Stonogi... ich królowa...
    Krzyk, który narastał w gardle, zduszony w zarodku. Jak
    można krzyczeć, gdy nie można otworzyć ust?
    Nie. To był sen. Te dziury w ziemi, latające potwory,
    zapasy na przeczekanie, opuszczenie Carol, stacja benzynowa,
    gliniarz, pistolet, kula, stonogi, te długie, obrzydliwe
    koszmary - to wszystko tylko mu się śniło. Ale na szczęście to
    zaraz się skończy, kiedy tylko się obudzi.
    Jeśli tylko uda mu się otworzyć oczy, zobaczy znajome
    szpary na suficie ich sypialni. A wtedy koszmar senny
    zniknie. Spokojnie poruszy się, by dotknąć Carol.
    Oczy. Od nich wszystko zależy. Skoncentrował się na
    powiekach, wysyłając do nich całą swoją wolę i energię. I
    choć powoli, sprawił, że drgnęły. Nie czuł ruchu powiek,
    ale uderzył go ostry promień bladego światła, podobny do
    pochodni zapowiadającej narodziny dnia.
    Efekt zachęcił go do podwojenia wysiłków. Powoli rozrywał
    łączącą powieki gumowatą substancję. Po pewnym czasie, gdy
    już udało mu się je otworzyć, uderzyło go światło, ale nie
    był to blask wschodzącego słońca, tylko rodzaj bladego,
    rozproszonego światła. Zmusił oczy, by otwarły się jeszcze
    szerzej. Wpadające światło zaczęło nabierać kolorów i
    kształtów. Nieokreślonych kształtów i ubogich kolorów. Były
    to przeważnie odcienie szarości. Źrenice zwęziły się i
    obrazy zaostrzyły.
    Spoglądał na ciało, swoje nagie ciało, spoczywające na
    prześcieradłach w jego własnym łóżku. Był jeszcze lekko
    rozespany, ale przecież znał je. Dzięki Bogu to
    wszystko było tylko snem. Spróbował obrócić głowę w lewo, w
    kierunku światła, ale nie udało mu się jej poruszyć.
    Dlaczego nie może się poruszyć? Teraz już był całkiem
    rozbudzony. Powinien móc się ruszyć. Skierował wzrok w lewą
    stronę. Okna sypialni są właśnie tam. Gdyby tylko udało mu
    się...
    Chwileczkę... ściany - są okrągłe. Sufit wypukły.
    Cementowy. Cement widać wszędzie. A światło. Światło
    dochodzi z góry. Zmusił się do otwarcia oczu jeszcze
    szerzej. Zauważył brak okna. Światło dochodziło poprzez
    kratę w suficie.
    Zduszony w zarodku krzyk sprzed paru minut powrócił z
    nową siłą przebijając się przez gardło i krtań, usiłując się
    uwolnić.
    To nie była jego sypialnia. Znajdował się w kanale - w
    rurze ściekowej! To nie był sen. To zdarzyło się naprawdę.
    Naprawdę!
    Hank zwalczył panikę i zaczął intensywnie myśleć. Nadal
    żył. Musi o tym pamiętać. Żył i miał przed sobą kolejny
    dzień. Mieszkańcy dziur w ciągu dnia nie dawali o sobie
    znać. Uciekali przed światłem. Musi przemyśleć sprawę, musi
    przygotować plan. Zawsze był dobry w planowaniu.
    Przeniósł wzrok na swe ciało. Teraz lepiej widział.
    Zauważył delikatny ruch słabo owłosionej klatki piersiowej i
    krwawą ranę w miejscu, w którym królowa wpuściła mu do
    trzewi truciznę. Neurotoksyna działała nadal, bo chociaż
    pracowało serce i płuca, wszystkie mięśnie były
    sparaliżowane. Na szczęście nie kontrolowała go w stu
    procentach. Przecież udało mu się otworzyć oczy? Przecież
    poruszał gałkami? Co jeszcze uda mu się wprawić w ruch?
    Przeniósł wzrok z rany na ręce. Leżały zwiotczałe po jego
    bokach, dłońmi do góry. Sprawdził swe dolne kończyny.
    Wyglądały na nietknięte. Leżał w lekkim rozkroku z palcami
    na zewnątrz. Wyglądał jak plażowicz. Jego ciało wyglądało na
    całkowicie zrelaksowane... efekt osiągnięty przez całkowity
    paraliż. Przeniósł wzrok z powrotem na rękę, koncentrując
    się na dłoni. Gdyby udało mu się poruszyć palcem...
    I wtedy zauważył pajęczynę. Jej nitki biegły we wszystkie
    strony i krzyżowały się jak metalowa siatka. Na linii
    ramion siatka załamywała się pod pewnym kątem a odnogi
    dochodziły do ściany, gdzie przytrzymywały je kulki lepkiej
    żelatyny rozmazane na cemencie. Spojrzał w dół na ile
    pozwalała mu pozycja i zdał sobie sprawę, że nie leży na
    dnie kanału, lecz jest w nim zawieszony. Jego horyzontalna
    pozycja wskazywała, że leży na hamaku z pajęczyn po
    przekątnej rury.
    Hank zachwycił się jasnością własnego umysłu i zimną oceną
    sytuacji. Znajdował się w pułapce - nie tylko sparaliżowany,
    ale i bezpiecznie ułożony. Pajęczy hamak nie pozbawiony był
    zalet. Dłuższy nieprzerwany kontakt z zimnym cementem
    spowodowałby wychłodzenie ciała; pajęczyna, utrzymując go
    ponad poziomem wody, nie dopuszczała, by jego ciało martwiało
    poprzez stały kontakt z wodą.
    Hank znajdował się w sytuacji nie do pozazdroszczenia, a
    ponadto był związany, zakneblowany i sparaliżowany.
    Zawieszono go jak kawał mięcha.
    Ta ostatnia myśl podziałała na niego jak uderzenie
    obuchem. Właśnie taka była prawda! Stał się pożywieniem!
    Zakonserwowali go odpowiednio i magazynowali żywego, by
    zahamować proces rozkładu. Gdy zabraknie jedzenia na
    powierzchni, w każdej chwili będą go mogli uszczknąć na
    przekąskę.
    Siłą woli zdusił narastający strach. Panika w niczym mu
    nie pomoże. Już i tak ma sparaliżowane ciało. Nie chciał
    pozwolić, by strach paraliżując mu wolę, pogorszył jeszcze
    jego sytuację. Ale zimny, twardy fakt spędzał mu sen z oczu.
    Jestem pożywieniem!
    To by się uśmiał z tego ten drań policjant! Zapobiegliwy
    magazynier żywności sam staje się łupem dla innych. Nawet
    Carol uznałaby to za ironię losu.
    Żyję, powiedział sobie. I uda mi się przechytrzyć te robale.
    Znał ich zwyczaje. Prawdopodobnie drzemią w ciągu dnia, a
    dopiero gdy zapada zmrok wychodzą na łów. Wtedy właśnie
    uwolni się.
    Ale najpierw musi odzyskać władzę nad własnym ciałem.
    Już kontroluje pracę oczu i powiek. Teraz czas na ręce.
    Jeśli ma się uwolnić, będą mu potrzebne. Palec. Zacznie od
    palca wskazującego prawej ręki, skupi całą swoją wolę
    i energię na tym jednym palcu aż uda mu się go poruszyć.
    Potem zajmie się kolejnymi palcami aż uda mu się
    zacisnąć dłoń w pięść. Wtedy przejdzie do lewej ręki.
    Spojrzał na palec wskazujący, skupił się na nim i
    skoncentrował całą swoją energię.
    I palec drgnął.
    Czy na pewno? Ruch był prawie niezauważalny, równie dobrze
    mógł to być refleks światła. A może tak silnie tego pragnął,
    że wyobraźnia płatała mu figle.
    Ale palec poruszył się. Musi w to wierzyć. Poruszył się.
    Odzyskiwał kontrolę nad ciałem. Uda mu się stąd uciec.
    Pełen nadziei jeszcze silniej skupić się na
    niechętnym palcu.

    Pod wieczór Hank był doszczętnie wyczerpany, ale nie
    pozwolił sobie ani na chwilę snu.
    Jak mógłby? Wraz z nastaniem ciemności kanał ożywił się.
    Najpierw doszły go świsty delikatnie odbijające się
    echem w kanale, potem kakofonia szczęk
    wygrywających wygłodniały kontrapunkt do wtóru uderzeń
    niezliczonej liczby chitynowych nóg o cementowe podłoże.
    Wreszcie w bladym świetle wschodzącego księżyca dojrzał dziwne
    kształty poruszające się falistym ruchem z jego lewej na
    prawą stronę, brnące pod nim przez wodę, nad nim po suficie.
    Najcieńsze z nich grubości jego ramienia, największe -
    szerokości uda, mijały go całkowicie go ignorując, by
    przecisnąć się nad, pod nim lub ocierając jedna o drugą z
    obrzydliwą, powolną gracją, która wydawała się zaprzeczać
    prawom grawitacji, pokrywały szarość cementu gordyjskimi
    splotami pokręconych ciał, które zbliżając się do kraty
    przesłoniły mu księżyc.
    Usłyszał metaliczne skrobanie, potem pisk, aż wreszcie
    suchy odgłos odsuwanej kraty. Wtedy wśród stonóg zaszła
    nagła zmiana. Zniknęła powolność, a zastąpił ją
    wygłodniały pośpiech, z którym wpadały na siebie w szalonej
    chęci wyjścia na powierzchnię na nocny łów.
    W parę sekund póżniej przecisnęły się do wyjścia ostatnie
    sztuki. Ponownie zaświecił księżyc i Hank został
    sam.
    Nie... nie sam. Coś się zbliżało. Coś wielkiego. Nie
    musiał patrzeć, by wiedzieć co to takiego. W parę minut
    później zobaczył jej wielką, zwieńczoną szczypcami głowę
    kołyszącą się tuż nad nim.
    Tylko nie to! Tylko nie znowu to!
    Od świtu pracował nad odzyskaniem kontroli w kończynach i
    przez większość dnia to zadanie wydawało się beznadziejne. Bez
    względu na wysiłek jego ciało po prostu nie
    reagowało. Ale nie ustępował i tuż przed zachodem słońca
    osiągnął pewne rezultaty. Zauważył drgania mięśni rąk i
    nóg, oraz mięśni brzucha. Mogło to oznaczać osłabienie
    działania toksyny albo też pokonanie jej. Teraz to nie
    miało znaczenia. Odzyskiwał kontrolę... i tylko to się
    liczyło.
    Ale wszelkie wysiłki spełzną na niczym jeśli królowa
    ponownie zaaplikuje mu swą neurotoksynę.
    Nie poruszyła się, wydawała się zawieszona w powietrzu i
    tylko jej głowa kołysała się tuż nad nim. Czyżby coś
    podejrzewała?
    O, Boże, Boże, Boże, Boże!
    Cały dzień pracował nad tym, by móc poruszać mięśniami,
    teraz modlił się, by go nie zdradziły. Jedno drgnięcie, mały
    tik, a ponownie zapuści swą trąbkę w jego trzewia i Hank
    wróci do punktu startu.
    Obserwowała go przez chwilę, która jemu wydała się
    wiecznością, po czym zaczęła pochylać...
    Nie!
    ,..głowę nad jego brzuchem...
    Nie!
    ,..ale jedynie wygięła się nad nim, oparła swoje twarde
    małe stópki na jego skórze. Nic nie czuł, ale dostrzegł, jak
    obrzydzenie wprawia w ruch mięśnie brzucha. Modlił się, by
    nie zauważyła tego.
    Nie widziała. Wreszcie uwolnił się od jej prawie
    niekończącego się ciała, gdy poprzez otwór wyszła na
    spotkanie nocy.
    Teraz był już sam! Nadszedł czas działania.
    Podniósł w górę nogi i ręce napinając je, jakby chciał
    zrzucić pętające je kajdany. Ku swej radości zauważył, że
    wysiłek nie idzie na marne. Palce nie poruszały się, nie
    zaciskały w pięść, jak tego chciał, ale obserwował, że żyły
    na przedramieniu prawie pękały od napływającej krwi,
    obserwował jak falują i pulsują wokół rany, gdy usiłował
    usiąść.
    Ale nic się nie działo. Jego żyły i tętnice nadal
    napełniały się krwią, stając się coraz bardziej widoczne na
    tle skóry, jego brzuch falował jak Atlantyk w czasie
    huraganu, ale żadnego znaku ruchu, tylko chaos.
    I wtedy jego oczy zatrzymały się na ranie tuż pod
    pępkiem. Zauważył tam drobny ruch. Coś się wiło.
    Poranny krzyk na nowo zaczął zbierać się w jego gardle,
    gdy dwa czarne kleszcze, każdy nie większy niż cal,
    wysunęły się na powierzchnię. Za nimi wysunęła się
    ciemnobrązowa, błyszcząca głowa o wielu oczach. Zatrzymała
    się na chwilę, rozejrzała wokół, by zatrzymać swój zimny
    wzrok na Hanku, po czym wyciągnęła resztę swego długiego
    ciała jednym "siorbnięciem". Za nim szybko wyszła kolejna
    stonoga. I jeszcze jedna...
    Spokojne dotąd ciało Hanka poruszało się teraz siłą
    własnej woli, wijąc się, drgając, unosząc na hamaku z
    pajęczyny w górę i w dół, w przód i w tył, aż jego żyły i
    tętnice nabrzmiałe do granic wytrzymałości pękły, uwalniając
    kolejne wijące się, zwieńczone kleszczami stonogi.
    I wtedy coś zaskoczyło w jego głowie. Prawie czuł jak
    wali się podstawa jego rozsądku. I dobrze. Nie miał nic
    przeciwko temu.
    Tak. Nie miał. Otwierała się całkowicie nowa perspektywa.
    Wszyscy na powierzchni ziemi umierali. Umierali i rozkładali
    się. Ale nie on. Hank żył i będzie żył poprzez swe dzieci.
    Nareszcie ojcostwo.
    Gdybym tylko potrafił płakać!
    Od tak dawna pragnął zostać ojcem i stało się. Jego
    dzieci. Będą rosnąć w nim. Będzie je karmił. Stanie się ich
    częścią. Będzie żył poprzez nie, gdy inni - włączając w to
    policjanta i jego dwóch zdeprawowanych podwładnych - zginą.
    Gdybym tylko mógł się śmiać!
    Spoglądał z dumą, gdy kolejne jego dzieci opuszczały
    skurczone progi jego ciała, czołgając się po jego skórze. Jak
    miło było je oglądać poruszające się swobodnie, rozciągające
    swe wiotkie, długie na kilkadziesiąt centymetrów ciała.
    Nabierały sił, zanim wyruszą na powierzchnię, by dołączyć do
    wielkiej nagonki. Niektóre z nich, bardziej niesforne, już
    pod ziemią próbowały swych szczypiec i ostróg jedne przeciw
    drugim.
    Przestańcie walczyć ze sobą, dzieci, zachowajcie swe siły
    na potem.

    IStal sie switch:)

    1. Jak się zapewne domyślasz , Bergerac 3/11/10 10:38
      na pewno absolutnie wszyscy przeczytali to w całości :]

      Barbossa: You're supposed to be dead!
      Jack Sparrow: Am I not?

      1. ja ostatnie zdanie tylko. , ViS 3/11/10 21:14
        Po nim domyślam się że to opowieść o Boardzie?

        I will not buy this record - it is
        scratched.

        1. Hehehe , Bergerac 4/11/10 08:41
          :)))))))))

          Barbossa: You're supposed to be dead!
          Jack Sparrow: Am I not?

      2. przeczytalem , Banan 5/11/10 19:58
        wydrukowalem sobie na papierze (trzeba bylo w koncu sprawdzic dupleks w drukarce :) i w pracy na lunchu spokojnie wzialem se za czytanie. krotko tak: to jestem pod wrazeniem, a zakonczenie niespodziewane.

    2. super opowiadanie :D , bat00n 3/11/10 22:10
      fajna historia sf, gdzie mozna znalesc takich wiecej? pozdrawiam

      GA-P35C-DS3R, E2180, Kingston 2GB
      DDR2 800mhz, Gecube HD 3850 Pro
      512MB, 750 HDD ;-)

      1. caly zbior mam tego jak bede mial czas , etranger 4/11/10 20:02
        to gdzies zapodam

        IStal sie switch:)

  9. No coz to ich strata , kawalek fajnego SF , etranger 3/11/10 17:44
    1234

    IStal sie switch:)

  10. Mozesz pompowa wasc , etranger 4/11/10 20:36
    https://files.me.com/sebastian.brodacki/8pwkri

    IStal sie switch:)

    1. no super :D dzieki wielkie , bat00n 4/11/10 21:51
      milo sobie poczytac:D ! pozdrawiam !!! <piwo>

      GA-P35C-DS3R, E2180, Kingston 2GB
      DDR2 800mhz, Gecube HD 3850 Pro
      512MB, 750 HDD ;-)

    
All rights reserved ® Copyright and Design 2001-2024, TwojePC.PL