Twoje PC  
Zarejestruj się na Twoje PC
TwojePC.pl | PC | Komputery, nowe technologie, recenzje, testy
M E N U
  0
 » Nowości
0
 » Archiwum
0
 » Recenzje / Testy
0
 » Board
0
 » Rejestracja
0
0
 
Szukaj @ TwojePC
 

w Newsach i na Boardzie
 
TwojePC.pl © 2001 - 2025
RECENZJE | Quo vadis Xbox?
    

 

Quo vadis Xbox?


 Autor: Wedelek | Data: 22/10/25

Quo vadis Xbox?Pierwszymi konsolami domowymi jakie trafiły na rynek były Magnavox Odyssey i Atari Pong. Dziś obaj producenci już praktycznie nie istnieją, a ich miejsce zajęli zupełnie nowi gracze. Nie da się ukryć, że przez te dziewięć generacji sporo się na rynku zmieniło i choć aktualna (generacja) jest powszechnie uznawana za jedną z tych słabszych, to chyba jeszcze nigdy nie mieliśmy aż tak dużo świetnych gier do ogrania. W raporcie GlobalData z marca tego roku mogliśmy przeczytać, że w nadchodzących latach będzie tylko lepiej, a konsole staną się popularniejsze niż teraz. A przynajmniej te, które do tego czasu przetrwają. Zapraszam do felietonu: Quo vadis Xbox?

. . .

Koszmar Microsoftu



Jest 2 marca 1999 roku. Sony prezentuje konsolę PlayStation 2 chwaląc się niespotykaną w tej klasie sprzętu wydajnością, a zgromadzeni uczestnicy patrzą z zachwytem na to jak dużo poligonów i efektów udało się zmieścić w jednej scenie. Prezentacja Sony to powód do zmartwień dla Segi, która raptem kilka miesięcy wcześniej wydała konkurencyjnego Dreamcasta. Ich konsola jest co prawda wyraźnie tańsza - $199 vs $299, ale też nieporównywalnie słabsza no i w przeciwieństwie do konkurenta nie ma napędu DVD, tylko zamknięty GDROM. A trzeba pamiętać, że w tamtych czasach osobny napęd DVD to nie była tania rzecz. Nie wspominając już o tym, że zdecydowanie lepiej mieć obie funkcjonalności w jednym sprzęcie niż w dwóch osobnych. Tak czy siak ostatecznie niższa cena nie przekonała konsumentów, a wymienione mankamenty przyczyniły się do kompletnej porażki Segi. Swoją drogą ciekaw jestem reakcji wierchuszki Segi w momencie gdy okazało się, że Nintendo GameCube wywaliło się na dokładnie tych samych brakach.


Źródło zdjęcia: dreamcasthub.com


Ale prezentacja Sony to też powód do nieprzespanych nocy dla włodarzy Microsoftu. W tym czasie amerykański koncern jest u szczytu potęgi. Windows i Office praktycznie nie mają konkurencji, a rynek komputerów PC został w zasadzie zmonopolizowany. Mimo to wierchuszka Microsoftu rozumie, że dla konsumenta są oni tą nudną firmą produkującą soft na którym może i da się grać, ale nie w tak ładne i dopracowane tytuły jak te dostępne na konsolach. Innymi słowy są jak młotek - może i przydatny, ale nie wzbudzający emocji. No i co ważne nikt nie kupuje go bo jest cool, tylko dlatego, że go potrzebuje, a co za tym idzie gdy pojawi się alternatywa łatwo mu będzie go porzucić. Dla kontrastu Sony jest synonimem firmy na wskroś nowoczesnej i posiadającej coś, co w późniejszych latach wykorzysta Apple - zalążki ekosystemu złożonego z konsoli, TV, magnetowidu, kamery etc. Poza tym ich produkty nie nazywają się tak drętwo jak u konkurencji. Nawet tak prozaiczna rzecz jak CPU ma fajną i wpadającą w uchę nazwę. Emotion Engine nie tylko dobrze brzmi, ale też niesie ze sobą pozytywny ładunek emocjonalny - w przeciwieństwie do jakiegoś tam x486 czy innego Celerona, o którego istnieniu w ogóle mało kto wie.


Źródło zdjęcia: Business Insider


W głowach Bila Gatesa i spółki pojawia się apokaliptyczna wizja, w której Sony monopolizuje rynek konsol i zdobywa salon, a potem wprowadza do PS system operacyjny i osatatecznie wygryza z rynku nijaki Microsoft. Na pierwszy rzut oka i ucha brzmi to może irracjonalnie, ale późniejsze eksperymenty Sony z Linuxem zdają się potwierdzać, że ryzyko mimo wszystko było realne.

W odpowiedzi Microsoft wspiera Segę i wydaje na ich konsolę Windowsa CE - specjalną odmianę okienek, która powstała po to by działać na wszystkim, co nie jest komputerem. Tyle tylko, że Sega sobie nie radzi i pod koniec marca 2001 roku uśmierca Dreamcasta wycofując się całkowicie z rynku konsol. Ostatecznie „makaron” rozchodzi się w 9,13mln sztuk, a jego kiepska sprzedaż niemal grzebie samą Segę, która musi się na pewnym etapie ratować fuzją z Sammy.

Rebelianci



Tymczasem w dziale zajmującym się rozwojem bibliotek DirectX kilku pracowników postanawia stworzyć na boku projekt własnej konsoli nazwanej roboczo DirectX Box. Są w pełni świadomi, że Bill Gates, obecny SEO Microsoftu, jest sceptycznie nastawiony do produkcji sprzętu i woli by jego firma skupiła się na produkcji oprogramowania. Mimo to Otto Berkes, Ted Hase, Seamus Blackley i Kevin Bachus postanawiają poświęcić swój wolny czas na opracowanie podstaw takiej maszyny. W pewnym momencie dołącza do nich Nat Brown - to on wymyśla nazwę Xbox, oraz Ed Fries, dzięki któremu panowie w ogóle mają szansę pokazać swój projekt wierchuszce.

Podczas pamiętnego spotkania na szczycie prezentują swój prototyp i... dostają zielone światło. Ponoć Gatesa ujęło to, że zrobiona przez nich maszyna uruchamia się w zaledwie kilka sekund, podczas gdy start komputera z Windowsem o podobnych parametrach był w tamtym czasie liczony raczej w minutach. Ciekawostką jest to, że prototyp opalał tez krążki z PlayStation, co zapewne nie spodobałoby się Sony.


Źródło zdjęcia: Reddit


Odtwarzacz dla DirectX



Tak czy siak projekt ruszył i 22 lutego 2002 roku świat zobaczył coś nowego - Xboxa. Tak naprawdę pierwsza konsola Microsoftu była w zasadzie bardziej PCtem niż konsolą w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Mimo to miała trzy ważne cechy, które pozwoliły jej zaistnieć: dysk twardy, złącze ethernet oraz architekturę zbliżoną do PCta, co pozwalało relatywnie łatwo i szybko sortować na nią gry z blaszaka. Pierwszy Xbox miał też ciekawy, choć niezbyt dobry kontroler o nazwie Duke oraz coś, czego nie miała konkurencją. Mowa oczywiście o Halo, grze w którą dało się grać ze znajomymi nie tylko na podzielonym ekranie, ale i po kablu. Mówiąc wprost Xbox był w pełni otwarty na dobrodziejstwa Internetu, podczas gdy Sony potraktowało tę kwestię po macoszemu.

Co ciekawe Microsoft bardzo szybko porzucił pierwszego Xboxa i zaprezentował światu kolejny model nazwany 360. Projekt ten ujrzał światło dzienne pod koniec listopada 2005 roku, a więc raptem w trzy lata po debiucie pierwszego X klocka. Nowa konsola kompletnie zaskoczyła Sony, które wciąż pichciło PlayStation 3. Co gorsza gdy już PS3 trafiło na półki to pod wieloma względami odstawało od swojego konkurenta. Xbox był dużo tańszy, miał lepiej przemyślany interfejs (Blades) i ponownie lepiej radził sobie z obsługą sieci. Co więcej powstało na niego mnóstwo gier, które nie były dostępne nigdzie indziej, jak Fable, Crackdown Halo 2 i 3, Forza Motorsport, Gears of War 2, Dead Rising, Alan Wake, czy Ninja Giden 2. Jak by tego było mało procesor Cell może i był wydajny, ale trudny w programowaniu, przez co przez większość tej generacji każda multiplatformowa gra wyglądała i działała lepiej na Xboxie.


Źródło zdjęcia: Behance


Konsola Microsfotu wprowadziła też mnóstwo innowacji, które odmieniły rynek i stworzyły podwaliny pod branżowe standardy. Od modułowej budowy (możliwość dodania dysku twardego, potem SSD), przez kształt kontrolera (Dual Sense bardziej przypomina pada od Xbox 360 niż Dual Shocka), rewolucyjny interfejs, system osiągnięć i synchronizację danych z usługami sieciowymi a na kompatybilności wstecznej i kontrolerach ruchowych w postaci Kineckta skończywszy. Microsoft miał wiec praktycznie wszystko by wygrać i w praktyce przegrał wojnę generacji z Sony dosłownie o włos. Microsoftowi nie zaszkodziła nawet wpadka z czerwonym pierścieniem śmierci. Owszem, klienci się wkurzali, a gigant stracił niebotyczne ilości gotówki, ale dzięki zdecydowanej reakcji zaskarbił sobie lojalność klientów. Mówiąc najogólniej ludzie byli co prawda wściekli, że nie mają przez pewien czas dostępu do konsoli, ale też doceniali to jak Microsoft się zachował. Ostatecznie liczyło się to, że producent postąpił właściwie i nie próbował się wykręcać.

TV, TV, TV



I kiedy wydawało się, że Microsoft ma wszystkie karty w ręku na stanowisku szefa działu Xbox zasiadł Don Mattrick. Z jednej strony bardzo dobry programista i biznesmen, ale też człowiek, który w ogóle nie rozumiał co stanowi o sile Xboxa. Zdecydował, że Xbox musi być bardziej jak Nintendo - dla wszystkich, z niskim progiem wejścia. Kompletnie ignorując przy tym fakt, że grupy docelowe dla Mario Kart i Forzy pokrywają się w relatywnie małym zakresie. Przy tym postanowił skupić się na poszerzaniu liczby odbiorców kompletnie olewając dotychczasowych klientów. Podczas pamiętnej konferencji na której pokazano Xboxa One więcej razy wypowiedziano słowo TV niż gra. A przynajmniej taki był odbiór użytkowników. Co gorsza Xbox One miał być na stałe podłączony do internetu, gry były przypisane do konta i nie dało się kupić gołej konsoli - ta była sprzedawana wraz z Kinecktem. Przez to Xbox One nie dość, że był słabszy od PlayStation 4 to na dodatek był też droższy i miał gorszy pijar.



Dla kontrastu Sony odrobiło lekcję i tym razem postawiło na prostszą i tańszą konstrukcję, punktując przy tym niemiłosiernie swojego konkurenta. Nim Microsoft się otrząsnął minęło tak dużo czasu, że 8-ma generacja została przegrana z kretesem. Nie pomogło ani zrezygnowanie z Kineckta ani wycofanie się rakiem z internetowych rewolucji w posiadaniu gier. Gracze się zrazili i woleli PS4.

Jak na ironię później wszystkie te złe i krytykowane przez rynek mechanizmy trafiły do konsoli Sony i aktualnie na PS5 możemy odpalić usługi streamingu wideo, a jeśli zdecydujemy się na zakup cyfrowej kopii, to zostaje ona z nami już na zawsze i nie mamy jak przekazać jej komuś innemu. Nowoczesne konsole niezbyt dobrze znoszą też rozłączenie ich z globalną siecią.

Rycerz na cyfrowym koniu



Do ratowania poobijanego Xboxa Microsoft oddelegował Phila Spencera, który w 2014 roku zastąpił Dona Mattricka na fotelu dyrektora, wprowadzając przy tym tak ważny powiew świeżości. To za jego czasów postawiono na gry dla „dużych chłopców”, zdecydowano się wprowadzić półgeneracyjnego Scorpio oraz wejść w świat abonamentu z rewolucyjnym Game Passem. Spencer jawił się jako prawdziwy mesjasz gamingu i „swój chłop” wśród korposzczurków, będąc przy tym prawdziwym graczem - jego ksywka to P3.


Źródło zdjęcia: LevelUp


Wraz z nadejściem aktualnej generacji konsol wydawało się, że Phil wie co robi, a marka jest na dobrej drodze do dominacji. Xbox Series X na papierze był wydajniejszy niż PlayStation 5, a Xbox Series S mimo dużo słabszej specyfikacji pozwalał graczom wejść w nową generację bez konieczności wydawania dużej ilości pieniążków. Do tego doszły gigantyczne wprost przejęcia, które trwały praktycznie przez całą kadencję Spencera. Najgłośniejsze to oczywiście zakup ZeniMax Media, właściciela Bethesdy za 7,5 miliarda dolarów i Activision Blizzard King za niespełna $76 miliardów dolarów. Do tego doszedł drastyczny rozwój Game Passa, który okazał się być niezwykle opłacalną alternatywą dla tradycyjnego kupowania gier.

But Game Pass first



Niestety w którymś momencie Phil Spencer zapomniał co stanowi o sile konsoli, a może, kto wie, nigdy tego nie wiedział? Zamiast budować portfolio gier na wyłączność zdecydował, że na pierwszym miejscu będzie stać Game Pass. Chodziło o to, żeby każdy mógł grać we wszystko co chce, gdzie chce i jak chce. Gry Microsoftu zaczęły trafiać od razu nie tylko na konsole, ale też na PCty z Windowsem i do Game Passa w wersji Ultimate. A biorąc pod uwagę fakt, że częścią tej usługi jest też chmura (która nota bene niedawno wyszła z fazy Beta) to nagle naprawdę dało się grać w gry od MSa wszędzie gdzie się chciało. Nawet na sprzęcie, który nie był w stanie uciągnąć danego tytułu.

Na papierze super sprawa. Microsoft uchodził za bardzo prokonsumencką firmę, która na dodatek dbała o wszystkich graczy, również tych z niepełnosprawnościami, dla których opracowano specjalny kontroler. Można było odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z jedną z najlepszych i najbardziej ludzkich korporacji na świecie. Co tu dużo mówić. Microsoft był na fali i tylko najstarsi użytkownicy jak mantra przypominali o ciemnej stronie korporacji, którą w pełnej krasie mogliśmy obserwować na przełomie wieków.

Problem leżał jednak nie w tym, czy wierzymy w przemianę Microsoftu czy nie, a w tym co jest celem każdej firmy. A jest nią coraz większy zysk osiągany ciągłym wzrostem. W tym przypadku wzrostem Game Passa, który miał w relatywnie krótkim czasie zdominować rynek. Problem w tym, że na samym początku usługa przynosiła straty i dopiero po pewnym czasie udało się wypracować zysk. W oderwaniu od całej reszty może i byłby on nawet całkiem solidny, ale przecież aby go osiągnąć poniesiono gigantyczne wydatki. I o ile inwestorzy poczekają na zwrot, to nie będą tego robić w nieskończoność. A tymczasem przyrost Game Passa zwolnił, a sprzedaż gier zaczęła lecieć na łeb na szyję.

Xbox? A po co?



Zadziałał prosty mechanizm. Ci co chcieli kupić Xboxa już to zrobili, a nowi użytkownicy wcale się nie spieszyli. No bo po co im konsola, która jest słabsza niż PC, a przy tym nie mająca żadnych tytułów na wyłączność. Gracze podzielili się na dwa duże obozy: tych co grają na blaszakach i tych, którzy postawili na sprzęt Sony lub Nintendo z uwagi na gry, które pojawiały się tylko na tych platformach. I choć nie było ich wiele, to wciąż sprzęty te czymś się wyróżniały. A Xbox? Ot kolejna maszynka do gier. Taki tańszy PC lub ewentualnie dekoder Game Passa. Konsola Microsoftu przestała wzbudzać emocje, a stała się po prostu narzędziem. Jednym z wielu dodajmy.

I gdy wydawało się, że gorzej być nie może, to Microsoft ogłosił, że ich własne gry zadebiutują też na konsolach konkurencji. To był już strzał nie tyle w nogę, co w skroń. Do konsoli przylepiła się naklejka #nikogo, a wraz ze spadkiem sprzedaży cena konsoli wzrosła, co doprowadziło do kolejnych spadków sprzedaży i finalnie do wycofywania Xboxów ze sklepów. Dziś konsolę od Microsoftu kupimy w zasadzie tylko w internecie i sklepach, gdzie zostały modele z poprzednich dostaw. Co gorsza jest ona droższa niż w momencie premiery.


Źródło zdjęcia: Zuby Tech (X.com)


Tanio to już było



Microsoft nie popisał się też jeśli chodzi o Game Passa. Nie dość, że kilka razy podnosił jego cenę (dziś wersja Ultimate kosztuje 115zł/mc), to na dodatek sporo namieszał z samymi wersjami i przy okazji zmniejszył zyski ze sprzedaży wersji elektronicznych/pudełkowych. Ponoć najmocniej dotknęły firmę wyraźnie gorsze wyniki sprzedaży Call Of Duty, który z uwagi na dostępność od pierwszego dnia w Game Passie zyskał mniej klientów niż zazwyczaj. Odpadli między innymi Ci, co kupowali grę dla kampanii i potem odsprzedawali.

W rezultacie w momencie pisania tego artykułu Game Pass stracił sporą część subskrybentów (trudno powiedzieć jak dużą), konsole i gry na nie się nie sprzedają, a Xbox S/X jest na „dobrej drodze” by zbliżyć się do „sukcesu” Dreamcasta. Jest to oczywiście pewna hiperbola, bo aż tak źle nie będzie, ale na pewno Microsoft nie ma powodów do radości. Ciężko powiedzieć na ile jest to wina samego Phila Spencera, ale jedno jest pewne - walnie się do takiego obrotu spraw przyczynił.

Satya Nadella dał mu duży kredyt zaufania i niebotyczne ilości gotówki, a gdy powiedział sprawdzam okazało się, że Phil nie dowiózł. Zaczęły się więc restrukturyzacje i gwałtowne ruchy, które może i przynoszą zysk, ale szkodzą marce.


Źródło zdjęcia: Microsoft


Umarł Xbox, niech żyje Xbox!



No właśnie, pytanie czy marka Xbox w ogóle jeszcze istnieje w takim kształcie jak kilka lat temu. Co prawda przedstawiciele AMD i Microsoftu chwalili się ostatnio, że nawiązano współpracę i obie firmy pracują nad kolejnymi projektami, ale czy na prawdę mamy pewność, że nowa konsola powstanie? Jeśli czytacie regularnie moje newsy na TPC to na pewno widzieliście i taki, w którym pisałem o nowej konsoli z APU Magnus, która to ma bić na głowę PS6. Oczywiście o ile powstanie.

Bo tak szczerze powiedziawszy to nie zdziwiłbym się, gdyby to co napisałem okazało się finalnie stekiem bzdur. W końcu historia już nie raz pokazała, że nie da się oszukiwać inwestorów i zarządu w nieskończoność, a hołdowanie dewizie „fake it until you make it” nie zawsze kończy się dobrze. Zwłaszcza, że ostatnie decyzje Microsoftu zdają się potwierdzać, że miarka się przebrała i równie dobrze niebawem możemy się dowiedzieć, że ktoś wyżej postawiony zdecydował się zgasić światło w Xboxie. Nadchodząca fala cięć wydaje się być idealnym momentem na taki ruch.

I żeby było jasne. Osobiście nie wierzę, że Xbox zniknie zupełnie. Microsoft za dużo wydał na te wszystkie studia i za dużo kasy na nich zarabia by rzucić to wszystko w kąt. Tyle tylko, że aby tworzyć nowe gry i zbijać na nich kokosy nie potrzebuje sprzętu.



Co dalej z marką



W tym miejscu dochodzimy do co najmniej trzech możliwych scenariuszy. W pierwszym Microsoft zostaje po prostu wydawcą, a Game Pass zostaje poboczną usługą na wzór EA Play czy Ubisoft +. Jeśli tak się stanie, to dywizja Xbox przeobrazi się w drugą Segę. Tyle tylko, że dużo bogatszą, a sana marka albo zostanie porzucona albo, co bardziej prawdopodobne, zastąpi Game Passa. Mówiąc prościej Xbox będzie usługą subskrypcyjną dostępną na wielu urządzeniach i w formie chmury.

Druga opcja to rezygnacja z budowy konsoli i stworzenie czegoś na kształt Steam Machines czy ewentualnie 3DO. Zwolennicy tej teorii podkreślają, że pracownicy AMD podczas zapowiedzi współpracy z gigantem z Redmond wspominali o opracowaniu wielu różnych chipów, co może sugerować, że będzie więcej niż jedna specyfikacja Xboxa. Jeśli połączyć to z decyzją o opracowaniu wspólnie z Asusem modelu ROG Xbox Ally X, który ma być namiastką przenośnego Xboxa, oraz zapowiedziami nowych, rewolucyjnych padów, które dotąd się nie pojawiły, może się okazać, że kolejny Xbox będzie po prostu PCtem z okrojonym Windowsem i aplikacją Xbox. A raczej rodziną takich komputerów, bo będzie ich pewnie więcej i od różnych producentów. Biorąc pod uwagę fakt, że APU z Xboxa Series X/S i PS5 pod względem budowy nie odbiegają znacząco od tych, które znajdziemy w PCtach jest to całkiem realny scenariusz.

Wreszcie trzecia, ostatnia opcja. Microsoft podnosi cenę abonamentu i tworzy staroszkolnego Xboxa. Wracają gry na wyłączność, a konsola jest wydajniejsza niż PS6. Studia giganta produkują gry, które najpierw debiutują na Xboxie, a po kilku miesiącach pojawiają się na PCtach z Windowsem. Aby zmaksymalizować zysk Microsoft wydaje je też na konsoli Sony i Nintendo, ale dużo później (np. Po dwóch latach).

Koniec wojny konsol?



Na ten moment ciężko powiedzieć który scenariusz się sprawdzi, ale jeśli wygra opcja numer 1 lub 2, to będzie to oznaczać koniec wojny konsol w obecnym stanie. Niby nadal zostaną dwie firmy, ale w praktyce Nintendo będzie dalej uczestniczyć w swoim własnym wyścigu i nie bardzo będzie się oglądać na to co robi Sony. Sony z kolei będzie mogło skupić się na wydawaniu jednej lub dwóch pozycji ekskluzywnych i… dojeniu graczy. Płać albo czekaj dwa, trzy lata na port na PC. Jak to mówią „for the payers”. A jak się nie podoba, to do widzenia. Niestety, ale wbrew temu, co się niektórym wydaje korporacje nie są altruistycznymi tworami i jedyne co je trzyma w szachu to konkurencja. Gdy tej zabraknie, to wtedy maski opadają.



Ktoś powie, że rynek nie znosi próżni i na pewno ktoś ją po Microsofcie wypełni. Ale czy na pewno? Nie wiem jak Wy, ale ja jestem sceptyczny. Wkroczenie w rynek konsol to ogromne ryzyko i konieczność wyłożenia dużych środków pieniężnych. Trzeba też mieć lub zbudować odpowiednie kadry złożone z inżynierów i deweloperów. Do tego liczy się pomysł i wagon szczęścia. Sega nie była przecież ostatnią firmą, która wypadła z tego rynku. Kto dziś jeszcze pamięta o Ouya czy przywoływanych już wcześniej Steam Machines, albo tęskni za Stadią? No właśnie.

Nowy gracz?



Zakładając jednak, że się mylę, to na ten moment widzę tylko czterech potencjalnych konkurentów dla Sony. A przynajmniej w teorii. Najbardziej prawdopodobnym pretendentem zdaje się być Valve. Firma ma mnóstwo doświadczenia w konstruowaniu zarówno gier jak i maszyn do grania. Ma też własny sprzęt i rzeszę oddanych klientów. Ba, sporo osób ciepło wspomina gogle Index, a pewnie nie jeden z Was ma też Steam Decka, który to model de facto wywołał nową modę na handheldy. Problem z tym, że Valve średnio opłaca się ponieść ryzyko. Jeśli zrobiliby własną, zamkniętą konsolę to potencjalnie podcięliby gałąź na której sami siedzą, czyli rynek gier dla PC. No bo coś za coś - albo ekskluzywność, albo szeroka dostępność. Jak pokazał przykład Microsoftu nie da się mieć obu na raz. Co więcej Valve już raz się na Steam Machines przejechało i raczej nie będzie chciało ryzykować. Steam Deck i Index zdają się to potwierdzać. To sprzęty niszowe i dość bezpieczne. To bardziej demo technologii niż młot na konkurencję, a ich producent nie kwapi się by ten stan rzeczy zmienić. Choć teoretycznie by mógł.

To samo tyczy się drugiego z potencjalnych zastępców Xboxa, czyli Epica. Owszem, firma ma środki i możliwości by podjąć się tego zadania, ale raczej nie będzie ryzykować pozycji budowanego z takim mozołem sklepu. Zwłaszcza, że traktuje go jako polisę na życie gdy już gwiazda Fortnite przygaśnie, co z pewnością kiedyś się wydarzy. Ostatecznie, jak mówi łacińska sentencja „tempus fugit".

No to skoro nie Epic i nie Valve, to może wschodnia potęga pokroju Tencenta? Teoretycznie jest to możliwe, ale z drugiej strony chiński gigant zdaje się pozycjonować na klienta mobilnego i gry długożyjące. Zobaczmy zresztą na jej portfolio: Techland (gry AAA), Roblox (gra usługa), Supercell (mobilki), Grind Gear Games (Path of Exile - gra usługa), Klei Entertainment (Don’t Starve), Riot Games (LOL - gra usługa), Epic Games (głównie Fortnite, czyli też gra usługa). Poza tym Tencent zainwestował też w Snapchata, Discorda, Reddita czy Teslę i mocno inwestuje w branżę filmową, ale zdaje się nie ingerować zbyt mocno w te biznesy. Innymi słowy zachowuje się bardziej jak fundusz inwestycyjny niż gracz, który chciałby nagle na własną rękę toczyć bój o wątpliwy zysk.

No i jest jeszcze Apple. Firma, która ma wszystko żeby odnieść sukces na rynku konsol… za wyjątkiem chęci (a przynajmniej na to wygląda). Z jednej strony mają swoją usługę Arcade, ale to raczej niszowy produkt. Mocno rozwijają też moc procesorów graficznych w iPadach, Macach i iPhone, a do tego ich podstawka pod TV wydaje się być wręcz stworzona do tego żeby przeobrazić ją w konsolę. Przy ich ekosystemie pewnie bez problemu dałoby się wszystko ze sobą zgrać tak by nomen omen grało. Tyle tylko, że Apple podchodzi ostrożnie do tematu gier i zdaje się je kontestować. Mogę tylko zgadywać czemu tak jest, ale mam wrażenie, że powody są dwa. Po pierwsze wciąż bolesna jest dla nich porażka konsoli PiPP!N - żyła dwa lata i sprzedała się w ilości 42 tysięcy sztuk, a po drugie Apple to firma, która lansuje się na tą, która dba o wysoką jakość swoich produktów. Kiepsko działające, niedokończone w momencie premiery i dziurawe jak ser szwajcarski gry średnio pasują do tego wizerunku. O ile możliwość ich uruchamiania na sprzęcie Apple nie szkodzi wizerunkowi tej firmy, tak niejako sygnowanie swoim logo różnego rodzaju crapów mogło by przynieść więcej szkód niż pożytku.

Oczywiście istnieje możliwość, że za nową konsolę zabierze się jakaś zupełna świeżynka, która ni stąd ni zowąd odniesie piorunujący sukces, ale szansa na to jest nikła. Wystarczy tylko zobaczyć ile kosztowało zrobienie pierwszego PlayStation i pierwszego Uncharted, a ile Sony wydało na PlayStation 5 oraz Concorda i jak dużo firmę kosztowało fiasko tego drugiego projektu. A z innego poletka, nie jest przypadkiem, że na rynku mamy tylko dwie wiodące architektury CPU (ARM i x86). Starsi użytkownicy z pewnością pamiętają ile kiedyś tego było i od jak dawna mówi się o przełomie w postaci kolejnych wersji RISC. Tymczasem RISC-V jak była w krzakach te 11 lat temu, tak jest nadal i ciężko powiedzieć czy finalnie odniesie sukces. I choć niedawno pojawiły się oznaki pewnego przełomu w tej materii to dopóki nie pojawią się niezależne testy mimo wszystko warto zachować dystans. Bo ostatecznie wcale nie jest tak prosto wybić się z nowym produktem na dojrzałym już rynku.


Źródło zdjęcia: London Daily


Co dalej?



Co więc nas czeka jeśli Xbox zmieni się w wydawcę? Myślę, że dojdzie do swego rodzaju monopolizacji rynku konsol i rychłego wzrostu cen tak sprzętu jak i gier. Oczywiście wszystko to dla naszego dobra. A jakże. No ale są jeszcze PCty. Prawda? A no są, ale jeśli wydaje się Wam, że za wzrostem cen gier dla konsol nie pójdzie wzrost tychże dla blaszaków, to jesteście niepoprawnymi optymistami. Wszystkie wielkie korporacje działają tak samo. Ceny będą podnoszone regularnie tak długo jak znajdzie się dostateczna ilość klientów, którzy będą w stanie za nie zapłacić. A że skuszeni cyfrową dystrybucją nieomalże ubiliśmy rynek gier pudełkowych, to przysłowiowe „golenie” będzie jeszcze skuteczniejsze i łatwiejsze.

Jeśli nic się nie zmieni, to czeka nas powrót piractwa i związanych z tym zagrożeń - „witaminki” zaszyte w plikach gier.

Oczywiście zmiany te mogłyby zajść również w przypadku gdyby Xbox nadal był silną marką i pewnie do jakiegoś stopnia by się ziściły, ale w mniejszym stopniu. Ostatecznie nic tak dobrze nie wpływa na rynek jak zdrowa konkurencja. A jak mówi przysłowie „gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta”. W tym przypadku my, konsumenci. Pozostaje więc mieć nadzieję, że Xbox nadal będzie się tłuc z Sony i że obie marki będą w przyszłości walczyć o naszą uwagę, bo leży to w naszym dobrze pojętym interesie.

Szkoda tylko, że coraz trudniej w taki scenariusz uwierzyć.

Rozdziały: Quo vadis Xbox?
 
Wyświetl komentarze do artykułu »